.

.

12 listopada 2013

Rozdział 6

Nazajutrz wstałam chwilę przed tym, gdy zadzwonił budzik, informując mnie, że jest za dziesięć siódma. Miałam czterdzieści minut na wyszykowanie się do szkoły i około pół godziny na dojście do niej.
Chciałam przypomnieć sobie, o czym śniłam, lecz ostatnie resztki snu rozwiały się wraz z przebudzeniem.
Wzięłam szybki prysznic, ubrałam delikatną koszulkę, w kolorze lilii, o rękawkach zakończonych rozcięciem i białe rurki, po czym zeszłam do kuchni.
Moja babcia jeszcze spała, więc starałam się stawiać kroki najciszej jak się da i nie hałasować przy robieniu śniadania.
Cały czas w głowie miałam stary zeszyt mojej babci. Zastanawiałam się, co mogło tam być.
Wiersze? Historie?


Gdy wchodziłam do liceum, myśl o tajemniczym zeszycie zniknęła. Zastąpiła ją niecierpliwość. Chciałam, by była już druga lekcja. Polski. Ciekawa byłam, jaka teraz relacja zaistnieje między mną a Amonem.
Zniecierpliwiona udałam się pod salę 20, gdzie nie zastałam Amona. Chwilowo skazana byłam na samotne siedzenie pod salą.
Gdy czekałam, przyszła Kinez wraz ze swoimi koleżankami, Carmen i nieznaną mi jeszcze ciemnowłosą dziewczyną. Przeszły koło mnie, ćwierkając pobudzone i ustały przed drzwiami sali. Nie miałam jak na razie ciekawszego zajęcia, więc zaczęłam przysłuchiwać się ich ploteczkom.
-Mała, chyba żartujesz… Przecież nie widzisz, że Amon się tobą nie interesuje? – zapytała Kinez ciemnowłosa dziewczyna.
-Pff. Interesuje, tylko tego po prostu nie okazuje. Nie znasz się na facetach… Nie mówiłam ci, że już zaprosił mnie na randkę? – pochwaliła się Kinez.
Poczułam bolesne ukłucie w sercu i zapragnęłam, by nie była to prawda.
-Ja tam nie wiem… Przecież ta… - ściszyła głos – Nika…
-Stul pysk… Nawet nie chcę o niej słyszeć, rozumiesz, Pamela?! Łasi się do mojego chłopaka… Kiedyś ją zamorduję – zakomunikowała Kinez.
Zapadła cisza. Odwróciłam się w stronę trójki dziewczyn i odkryłam, że spoglądają na mnie nienawistnym wzrokiem. Po chwili spojrzały na korytarz za mną, a ja z ciekawością skierowałam wzrok w tamtą stronę.
Amon szedł niepewnie w naszą stronę. Kinez pomachała mu, kusząco zagryzając wargę, na co uśmiechnął się sceptycznie i usiadł obok mnie.
Nigdy nie zapomnę miny Kinez Zone, gdy to zobaczyła. Zrobiła się wręcz sina na twarzy, warknęła i trzymając się za końcówki rękawów swojego niebieskiego swetra obróciła się na pięcie, po czym odeszła na drugi koniec korytarza szybkim krokiem, a za nią podążyły zdezorientowane Carmen i Pamela.
Po tym byłam pewna, że Amon nie umówił się z nią na żadną randkę.
Ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie promiennie, nie zwracając uwagi na oburzoną blondynkę z obstawą.
-Hej – przywitał się.
-Cześć – powiedziałam nieco mniej radośnie.
-Wszystko okej? Nie musiał cię nikt ratować? – zapytał, udając złośliwość.
Wytknęłam mu język i zaprzeczyłam.
-Rozmawiałeś z Kinez o waszych relacjach?
-Tak. Czemu pytasz?
-Mówiła, jak to wam przeszkadzam, oraz, że zaprosiłeś ją na randkę. – Zaśmiałam się.
Amon pokręcił głową rozbawiony.
-Ona mnie rozbraja… Poczekaj chwilę. – Wstał chwiejnie i podążył w stronę odwróconej do niego plecami jasnowłosej dziewczyny. Schował ręce w kieszeni swoich ciemnych dżinsów i spuścił głowę, pozwalając kosmykom włosów opadać mu na oczy. Dzięki temu wyglądał groźnie i odważnie.
Carmen i Pamela odeszły od Kinez, na jej rozkaz. „Samica alfa” odwróciła się i zachwiała, po czym padła w ramiona chłopaka. Ten złapał ją i delikatnie pomógł wrócić na miejsce. Byłam pewna, że zrobiła to specjalnie.
Podziękowała mu, uśmiechając się słodko, po czym zaczęli o czymś dyskutować.
Dziewczyna przez chwilę miała szyderczy uśmieszek na ustach i przymrużone oczy. Widać było, że nie mówiła niczego miłego dla chłopaka.
W pewnym momencie Amon cofnął się o krok, przecząco kręcąc głową. Nie widziałam jego twarzy, bo był odwrócony do mnie tyłem, lecz wiedziałam, że był zdezorientowany. Powiedział coś jeszcze, odwrócił się na pięcie i ze spuszczoną głową zaczął iść w moją stronę, zostawiając Kinez samą, ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.
Chciałam zapytać go, co się stało, lecz minął mnie bez słowa, udając się w stronę schodów łączących piętra liceum.
Kątem oka rzuciłam raz jeszcze spojrzenie na Kinez, poprawiającą włosy i rozmawiającą z koleżankami, po czym zabrzmiał dzwonek. Wstałam, zarzuciłam plecak na ramię i weszłam do sali wraz z resztą klasy.
Amon przyszedł chwilę po dzwonku. Usiadł na swoje miejsce, nie zaszczycając mnie chociażby spojrzeniem, co bardzo mnie zasmuciło.


Następny był język angielski. Całą godzinę lekcyjną praktycznie przeleżałam na ławce. Amon ani razu się nie odezwał, czy na mnie spojrzał. Między nami ni stąd ni zowąd pojawił się gruby, masywny mur, dzielący nas.
Każda minuta ciągnęła się w nieskończoność. Nie miałam ochoty słuchać nauczyciela i myślałam już tylko o powrocie do domu.


Ostatnimi dwoma godzinami było wychowanie fizyczne. Z racji, iż zapomniałam stroju do ćwiczeń, mogłam wrócić do domu, ale nie miałam na razie zamiaru.

Usiadłam na trybunach w miejscu, gdzie nie było mnie widać.
Amon stał, podpierając się o drabinki, przymocowane na całej długości ściany. Rozmawiał z jasnowłosym, niższym od niego o głowę chłopakiem z czarną koszulką.
Obok niego na drążku podciągał się chłopak, o którym opowiadała mi Rosie, Ve. Gdy podciągnął się pięć razy, zszedł i ustąpił miejsca Amonowi. Ten chwycił drążek oburącz i odepchnął się lekko od ziemi. Podciągnął się raz, bez żadnego wysiłku. Drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy… Za siedemnastym razem podciągnął się wolniej, ale nie było widać po nim żadnej oznaki zmęczenia. Następnym razem podciągnął się do połowy i puścił drążek. Zauważyłam, że był tak silny, jak Dagon.
Powiedział coś chłopakowi z czarną koszulką i znów oparł się o drabinki. Rozejrzał się w około i minął wzrokiem moją kryjówkę. Zmarszczył brwi i znów spojrzał w moją stronę. Wpatrywał się tak przez jakiś.
Cholera no, zauważył mnie…
Wstałam wtedy zmieszana i szybkim krokiem zeszłam po schodach hali sportowej. Minęłam ochronę i wyszłam z budynku.


Następnego dnia w szkole czułam się samotna. Nie było ani Rosie, ani Amona.
Kinez za każdym razem, gdy przechodziła obok mnie, zadzierała wysoko głowę, jakby z wywyższeniem. Uśmiechałam się wtedy do niej cynicznie, by nie okazać mojej trwogi.
Żałowałam, że nie miałam w telefonie zapisanego numeru Amona. Mogłabym zadzwonić do niego i zapytać, czemu nie przyszedł do szkoły i co wynikło z wczorajszej rozmowy z Kinez. Myślałam nawet, by pójść znów do niego, lecz nie chciałam się narzucać. Może miał mnie już dość.
Nieobecność bliskich mi dwóch osób wpłynęła korzystnie na moje relacje z niektórymi osobami. Zakolegowałam się z Lisą Chunrey oraz Arleną Toren. Lisa, chociaż była uważana za klasowego kujona, okazała się całkiem fajną dziewczyną, z którą można pogadać na wszelkie tematy. Z kolei Arlena była niską, rudowłosą dziewczyną, która zarażała energią i swoim poczuciem humoru wszystkich wokół. Resztę klasy poznałam, z czego nie jestem zbytnio zadowolona. Połowa osób z niewiadomych przyczyn traktowała mnie oschle.


Po powrocie do domu musiałam zostać jakiś czas sama, z racji, iż moja babcia udała się w odwiedziny do swojej siostry. Podczas trzech dni jej nieobecności miałam zamiar zaprosić do siebie Dagona na noc. W sumie sam mi to zaproponował.
Za zgodą babci przeniósł w walizce swoje niezbędne rzeczy i rozpakował je w pokoju gościnnym.
-Hej, jak w szkole? – zapytał, usłyszawszy jak wchodzę do domu.
Siedział na kremowej kanapie w salonie, przerzucając kanały w telewizji.
-A ty nie masz za dobrze? – Uniosłam brwi.
Podeszłam do telewizora i wyłączyłam go, na co chłopak zrobił smutną minę.
-Nie. Przydałby się popcorn lub cokolwiek, co można pochrupać – powiedział z uśmiechem.
-Ty bezczelny jesteś wiesz?
-Wiem. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i udałam się na górę.
W pokoju zrzuciłam plecak z ramion i usiadłam przy biurku, by odrobić lekcje.
Nie zdążyłam nawet wyjąć zeszytów z plecaka, gdy do pokoju wszedł Dagon.
-Mała, jak tam Amon?
Zadziwiło mnie jego pytanie.
-Nijak. Nie było go dzisiaj w szkole.
-Więc nie powiedziałaś mu, że chcę go poznać? – Spojrzał na mnie kątem oka.
-I tak bym nie powiedziała, bo o tym zapomniałam.
-Ach tak… Szkoda. Naprawdę byłem ciekawy, jaki jest.
Nastała chwila ciszy, w czasie, której Dagon podszedł do mojego łóżka i usiadł na nim.
Wstałam z krzesła i usiadłam obok blondyna.
-Mogę ci o nim opowiedzieć – zaproponowałam po chwili namysłu.
Uśmiechnął się zachęcająco i oparł się o dużą poduszkę.
-Więc… Chcesz wygląd czy charakter?
-I to i to.
-Hm… Jest dobrze zbudowany, wysoki, z czarnymi prostymi włosami, prawie sięgającymi ramion. Niektóre kosmyki włosów opadają mu niesfornie na jego oczy. Gdyby się przyjrzeć, tęczówki i źrenice przybierają jeden odcień, jedną barwę... Chodzi przeważnie w koszulach. A co do charakteru… Jest tajemniczy, wyrozumiały, pomocny, uparty, uroczy… - Zaczęłam wspominać wszystkie chwile, które z nim spędziłam. Było ich niewiele, lecz każda wyjątkowa.
-Nika, czy ty się oby nie zakochałaś? – zapytał z dziwnym wyrazem na twarzy. Wydawało się, że był przerażony.
-Nie – zaprzeczyłam, wahając się przez chwilę.
Rozpogodził się.
-Nie chcę mieć konkurencji. – Zaśmiał się.
Zmarszczyłam nos i walnęłam go lekko małą, białą poduszką.
-Hej, czy to oznacza wojnę?
Zamiast odpowiedzi, dostał ponownie w brzuch.
Wziął drugą i wymierzył mi cios w ramię. Zaczęła się bitwa na poduszki.
Co chwilę słuchać było śmiech i krzyk. Bawiliśmy się tak około pół godziny, po czym padliśmy zmęczeni na łóżko.
Dagon odwrócił się w moją stronę.
-Nika, chciałbym porozmawiać o twoich rodzicach – oznajmił delikatnie, półszeptem.
Te słowa były dla mnie jak cios wymierzony w twarz. Moje ciało przeszły dreszcze, a do oczu napłynęły łzy.
Chłopak zauważył to, jednak patrzył na mnie poważnie, nie wyrażając ni krzty skruchy.
Otarł mi rękawem łzę, płynącą po policzku i uśmiechnął się ciepło.
-Nie uważasz, że w końcu trzeba?
-Masz rację… Tylko wiesz, że to dla mnie trudne…
-Wiem.
Westchnęłam, biorąc się w garść.
-Więc, o czym chcesz rozmawiać? – zapytałam, obawiając się odpowiedzi.
-Jak pamiętasz rodziców?
Zastanowiłam się.
-Pamiętam ich uśmiechniętych, szczęśliwych. Bardzo się kochali. Byli lubiani, wśród sąsiadów, ludzi z pracy. Moja mama miała przyjaciela, dużo mi o nim opowiadała, chociaż nie widziałam go nigdy. Wiem, że nazywał się Asbiel. Mój tata nie miał zaufanego przyjaciela. Chociaż, nie, miał… Moją mamę. Ale w ogóle, po co mam to mówić, skoro znałeś i pamiętasz lepiej moich rodziców? – Zapytałam z wyrzutem.
-Chciałem usłyszeć twoją wersję. Nika… Wiesz, kto ich zabił?
Obudziło się we mnie wspomnienie. Widziałam wszystko, jakbym tam była. U babci. Gdy niczego jeszcze nie wiedziałam.
Łzy zaczęły kapać mi na spodnie.
Spojrzałam na Dagona. Wpatrywał się we mnie niewzruszony, czekając na odpowiedź.
-Przecież dobrze o tym wiesz! Po co przywołujesz tamte wspomnienia?! – krzyknęłam.
-Nie wiesz, kto to był, prawda? – naciskał.
-Nie! I nie chcę wiedzieć! Wyjdź! Idź stąd! – Wpadłam w furię.
Dagon wstał i posłusznie wyszedł z pokoju.
Wtuliłam głowę w poduszkę, tłumiąc odgłos płaczu.
Po jakimś czasie zasnęłam, wyczerpana.


Gdy wstałam, budzik wskazywał 5.30. Miałam jeszcze dużo czasu, ale wolałam na spokojnie spakować się do szkoły i odrobić lekcje.
Gdy skończyłam, udałam się po cichu do pokoju gościnnego. Uchyliłam lekko drzwi i ujrzałam śpiącego Dagona. Uśmiechnęłam się i weszłam. Wyjęłam zeszyt z szafki pod oknem i wyrwałam kartkę. Wzięłam do ręki długopis chłopaka i nabazgrałam pośpiesznie „Przepraszam, nie powinnam, ale spróbuj mnie zrozumieć”, po czym zeszłam do kuchni, by zrobić sobie śniadanie.
Po zjedzeniu wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w ciemną koszulę w kratkę, dżinsy i trampki, po czym poszłam do salonu, by włączyć telewizor. Na wyjście miałam jeszcze dwadzieścia minut, a do szkoły mi się raczej nie śpieszyło.


Piątkowy dzień nie należał do najlepszych. Nadal nie było Amona i Rosie, a Kinez uwzięła się na mnie. Przechodziła specjalnie koło mojej ławki, by zrzucić mi zeszyt, czy zabrać i połamać długopis.
Nie miałam zamiaru się na niej mścić, nie chciałam upaść tak nisko jak ona, więc pozwoliłam, by uszło jej to na sucho.
Po jakimś czasie, gdy zauważyła, że mnie to nie rusza, ku mojej uldze zaprzestała złośliwych zaczepek.
Na przerwie zadzwoniłam do Rosie.
-Hej, jak się czujesz? – zapytałam.
-Już jest okej, ale do końca tygodnia mam zwolnienie. Nie spieszno mi do szkoły. A ty?
-Nienajlepiej. Brakuje mi cię. Mogę dziś wpaść? – zapytałam z nadzieją na spotkanie z kumpelą.
-Wpaść niezbyt, bo tego syfu w jeden dzień nie ogarnę. – Zaśmiała się. – Ale możemy się spotkać na mieście.
-Park?
-Pizzeria?- zapytała błagalnie.
Uśmiechnęłam się.
-I ty się dziwisz, że nie możesz schudnąć?
-Czepiasz się.
Zadzwonił dzwonek, oznajmujący koniec przerwy.
-Chyba nie masz zbytnio wyboru i czasu się kłócić, z tego, co słyszę. Zwiewaj na lekcje, nasza pizzeria o szesnastej, papa.
-Hej – pożegnałam się.
Schowałam telefon do kieszeni i udałam się na niemiecki.


W domu przepakowałam książki na piątek do szkoły, zostawiłam kartkę Dagonowi, którego nie zastałam, że idę do pizzerii i udałam się w stronę miasta.
Równo o szesnastej spotkałam się z Rosie.
-Hej, zamawiamy? Ale tu apetycznie pachnie… - Wciągnęła nosem zapach świeżego ciasta na pizzę.
Pokiwałam głową.
-Ja tu się stęskniłam za moją Rosie, a ta tylko o jedzeniu.
-No przecież nie widziałyśmy się jeden i pół dnia!
-To co, dla mnie była to wieczność. – Zmarszczyłam nos z niesmakiem.
-Oj tam, lepiej mów, jaką chcesz pizzę. Oczywiście wiem, że Hawai, ale wypada zapytać. – Uśmiechnęła się promiennie.
-Hawai.
Rosie podeszła do kelnera i zamiast podać zamówienie, zaczęła z nim flirtować.
Gdy w końcu zamówiła naszą ulubioną pizzę, wróciła do stolika z radosnym piskiem.
-Wziął mój numer!
-Ty jesteś niemożliwa… Już nie podoba ci się Ve? Amon? – zapytałam ciekawa odpowiedzi.
-Ach, z wyglądu. Ten kelner miał w sobie coś przyciągającego… - oznajmiła, okręcając wokół palca kosmyk swoich brązowych włosów.
-Jak każdy, dla ciebie, Rosie.
Gdy przyszła zamówiona pizza, dziewczyna pochłonęła swoją połowę z niesamowitą szybkością, po czym podjadła moje dwa kawałki.
-Hej, to nie sprawiedliwe… Ty miałaś swoje cztery, dla mnie były tylko dwa! – Fuknęłam na nią.
-Jesteś sportowcem, musisz jeść mniej – objaśniła. – A właśnie, kiedy idziesz biegać?
Zastanowiłam się, wycierając usta chusteczką.
-W sumie to nie wiem. Dawno nie biegałam, nie mam do tego na razie głowy. Ciągle jest jakaś robota.
-To chodź, pójdziemy do ciebie, spalimy te kalorie z pizzy. Jogging.
Zdumiałam się. Rosie nie była zbytnio fanką sportu, ale przytaknęłam, po czym wyszłyśmy z pizzerii.
Przebiegłyśmy kawałek, rozmawiając, plotkując i śmiejąc się raz po raz.
Przed lasem, dzielącym miasto i mój dom, Rosie zatrzymała się zmachana.
-Nika, ja lecę, nie mam już siły – wysapała.
Uśmiechnęłam się. Mnie ten przebiegnięty kawałek drogi ani trochę nie zmęczył.
Przytuliłam ją na pożegnanie i ruszyłam ścieżką wijącą się przez las, do domu.
Szłam tak, przyglądając się mijanym przeze mnie drzewom, gdy usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Sparaliżował mnie strach. Błagałam w myślach, by sytuacja z napadem się nie powtórzyła.
Odwróciłam się w stronę postaci, kroczącej w moją stronę…

1 komentarz: