.

.

Moje inne, krótkie dzieła

W niewoli

Szedł powoli, niepewnie stawiając kroki. Jego ciało przeszywał dreszcz a ręce latały w tę i z powrotem, szukając czegoś. Czegoś innego, niż palący nozdrza dym, unoszący się wciąż wokół mężczyzny. I światła. Choć cieniutkiej stróżki wątłego światełka, która pozwoliłaby mu zobaczyć w końcu coś innego, niż ciemność.
W końcu ręce mężczyzny wyczuły coś. Niby twardą skałę, ścianę. Chciał zobaczyć co to, lecz otworzywszy oczy było tak samo ciemno, jak wtedy, gdy miał je zamknięte. Wodził więc rękoma, próbując przypomnieć sobie co przedstawiała ta znajoma powierzchnia. Potem zaczął walić w nią pięściami i krzyczeć niezrozumiałe dla niego samego słowa. Czując ciepłą maź, spływającą mu z nadgarstków i przeszywający ciało ból, odczuł satysfakcję. Wtedy wiedział już, że coś z nim nie tak.
Po pewnym czasie, zmęczony już osunął się na ziemię i położył, przywierając plecami do zimnego, kamiennego muru. Chciał spróbować zasnąć, lecz cisza szumiąca mu w uszach wytwarzała u niego jakiś lęk czy niepokój. Z kolei unoszący się w powietrzu odór, którym coraz ciężej dało się oddychać, nadal drażnił nozdrza mężczyzny, nie pozwalając mu zasnąć.
Wtem osłabiony człowiek podniósł gwałtownie głowę a jego serce zaczęło bić szalenie szybko. Usłyszał coś. Jakiś dźwięk, szmer wydobył się skądś przed nim. Nie, z prawej strony... Z lewej! Brunet wstał, trzęsąc się na całym ciele i wtedy znów zapadła cisza.
Po chwili jednak coś zaczęło dudnić. Niby odgłos przypominający kroki, ale był zbyt głośny. Mężczyzna czuł, że zaraz nie wytrzyma. Z jego ciała lał się zimny pot a nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Chciał zrobić krok do przodu, lecz zamiast tego, bezwładnie runął na ziemię.
W tamtym momencie słyszał w ogół siebie przerażające dudnienie, tracił siły i nie mógł już oddychać. Do tego głowa pulsowała mu z bólu niemiłosiernie.
-Dlaczego mi to robisz?! Dlaczego?! – zawył, łapiąc się za głowę. Zaczął się miotać, nie wiedział gdzie jest, kim jest i co się dzieje. W myślach coś krzyczało mu tylko : „ból, ból, ból, ból...”.
Wtem wyczuł coś pod lewą ręką. Kamień. Niewielki odłamek skały, idealnie dopasowany do jego dłoni. To było jak zbawienie.
Brunet klęknął na kolanach i nie wiedząc co robi zacisnął palce na kamieniu i zaczął okładać nim swoją głowę. Wpierw niezbyt mocno, tylko by przebić skórę. W końcu poczuł spływającą po czole strużkę ciepłej krwi.
Wtedy zaczął bić mocniej. Nie czuł bólu, czego w sumie żałował. Zachowywał się dziko, niczym zwierz. Zaczął głośno dyszeć i rzucać się we wszystkie strony.
W końcu usłyszał głośne „chrup”, pękającej czaszki. Nie wiedział, że miał aż tyle siły.
I doczekał się tego momentu. Podniósł wysoko rękę, nad swoją głową i zaśmiał się dziko. Tak rozbawiony, zadał ostatni cios.
Nie widział już, jak jego mózg spływa mu powoli po twarzy. A był to bezcenny widok, dla jego oprawcy.
I słychać było tylko odgłos przewracającego się na ziemię ciała.

* * *

Jack Coney wyszedł z ciemnego pomieszczenia, gdzie zza szyby dokładnie widać było jego więźnia.
-Poszło gładko. Nie zabierajcie zwłok, przydadzą nam się jeszcze – powiedział, mijając swych pracowników, ubranych w czarne garnitury.

Ci skinęli głowami i udali się do pomieszczenia, gdzie czekały kolejne ofiary. Tym razem wzięli dziewczynkę. Idealna osoba, do kolejnych badań. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz