.

.

24 listopada 2013

Rozdział 9

-Cześć – przywitał Dagona z miłym uśmiechem na ustach.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy był szczery, czy wymuszony.
Mój przyjaciel ignorując Amona, siedział w dalszym ciągu sztywno na kanapie.
Westchnęłam i pociągnęłam bruneta za łokieć w stronę schodów.
-Drugi pokój –poinformowałam gościa.
Gdy weszliśmy, zamknęłam drzwi przekręcając klucz w drzwiach ostrożnie, by chłopak nie zauważył.
W sumie, po co? – zapytałam się w myślach i chciałam wrócić, by odkluczyć drzwi, lecz w ostatniej chwili się rozmyśliłam.
Przynajmniej mi nie ucieknie. - |Uśmiechnęłam się na tę myśl.
Amon rozejrzał się i spojrzał na mnie pytająco.
-Siadaj na łóżku.
Uśmiechnął się i posłusznie spoczął, po czym zajęłam miejsce obok.
Zapadła niezręczna cisza, którą zagłuszał jedynie dźwięk grającego telewizora z dołu. Usłyszałam, jak ktoś krzyczy „GOOOOL!” więc domyśliłam się, że Dagon nam nie przeszkodzi, gdyż leci mecz. Mój przyjaciel uwielbiał mecze piłki nożnej i za nic by żadnego nie przegapił.
-Wiesz, Dagon zazwyczaj jest przyjaźnie nastawiony do ludzi. Nie wiem, co mu jest… - zaczęłam, krzyżując nogi.
-Rozumiem – odparł, wodząc wzrokiem po pokoju. Widać było, że coś nie tak. Wydawał się być niespokojny.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym zapytałam:
-Wszystko gra?
Spojrzał na mnie z ukosa, odgarniając włosy z oczu.
-Chciałem ci coś powiedzieć… - zaczął, rozglądając się panicznie po pokoju, lecz przerwał mu dzwonek telefonu.
-Wybacz na sekundę. – Wstałam niechętnie, podeszłam do biurka i podniosłam telefon. Dzwoniła Rosie.
Oh, Rosie, dlaczego przerywasz mi w takim momencie?
Wyciszyłam dźwięk, po czym spojrzałam przepraszająco na Amona. Miałam właśnie wrócić do chłopaka, lecz zobaczyłam, że Rosie znów dzwoniła. Tym razem odebrałam. Rosie nie dzwoniła nigdy dwa razy, jeśli nie byłoby to coś ważnego.
-Tak?
Odpowiedziała mi cisza.
-Ros…
-Pomóż mi, jestem gdzieś w lesie, podobnym do tego, w którym mieszka Amon, może tym samym. Jest ciemno i… cegły. To chyba budynek z cegieł. Duży, z korytarzami… Błagam, pomóż mi, Ni... – Przerwano połączenie.
Stałam tak z telefonem wciąż przy uchu i przerażeniem w oczach.
To prawda? Czy Rosie robi sobie ze mnie żart…? Nie. To nie w jej stylu. Poza tym, miała drżący głos. Bała się…
Nieświadomie przyłożyłam głośnik telefonu do ust, ściskając go mocno.
-Nika? Coś się stało? – Wstał i podszedł do mnie.
-Rosie powiedziała, że jest w lesie, w dużym budynku z cegieł, błagała o pomoc… Myślisz, że ją porwano? – zapytałam szeptem.
-Spodziewałem się tego… Idziemy – rzucił, wziął mnie za rękę i pociągnął lekko w stronę korytarza.
W normalnej sytuacji ten gest wiele by dla mnie znaczył, lecz w tamtym momencie sparaliżował mnie strach i byłam wręcz wpółprzytomna.
Gdy ciemnooki chłopak siłował się z zakluczonymi drzwiami, zrozumiałam, co się dzieje, puściwszy rękę wzięłam klucz z szafki i przekręciłam w zamku. Zeszliśmy pośpiesznie na dół, ubraliśmy buty i mieliśmy już wychodzić, gdy Dagon stanął w korytarzy, patrząc na mnie oczekująco.
-Rosie porwano! – krzyknęłam panicznie i wyszłam, a za mną Amon i Dagon.
-Skąd wiesz?
-Dzwoniła, przerwano połączenie… Może ten ktoś dowiedział się, że kontaktowała się ze mną i coś jej zrobił – pisnęłam. Do oczu napływały mi łzy.
-Gdzie jest? – zapytał, tym razem Amona.
Wymieniłam spojrzenie z brunetem,
-Wiem gdzie, zaprowadzę was.
Gdy byliśmy już przy wejściu do lasu, Dagon zatrzymał się i wyjął z kieszeni spodni kluczyki do samochodu.
-Nie lepiej jeepem?
Pobiegł do ciemnozielonego samochodu terenowego, wsiadł i podjechał do nas. Amon podszedł do okna od strony siedzenia kierowcy.
-Słuchaj, lepiej będzie, jeśli ja poprowadzę.
-Nie ufam ci – burknął.
-Zapomnij o tym na chwilę, tu chodzi o czyjeś życie! – krzyknął rozgniewany.
-A co, musisz ocalić czyjeś życie, by znów być tym, czym byłeś? – szepnął, a w jego oczach pojawiły się iskry.
-Co ty bredzisz?
-O co wam chodzi? – zapytałam, śledząc całą tę scenę.
-O nic – syknął mój przyjaciel, po czym wyszedł z auta, nie patrząc na Amona i zajął miejsce z tyłu, podczas gdy brunet zgrabnie wskoczył za kierownicę. Zapiął pas i uruchomił silnik.
Wskoczyłam pośpiesznie na siedzenie z przodu i bez problemów ruszyliśmy, jak się okazało, do lasu, gdzie mieszkał Amon.
Całą drogę każdy zajęty był swoimi myślami. Byłam wdzięczna, że chociaż chłopcy przepełnienie byli nienawiścią do siebie, to nie ukazywali jej w tamtym momencie. Choć szczerze miałam nadzieję, że po tym wszystkim chociaż trochę się polubią.
Amon prowadził samochód spokojnie, choć tak szybko, na ile pozwalało mu ograniczenie prędkości w mieście i lesie. Widziałam, jak zaciskał ręce na kierownicy, stukając ją nerwowo palcami.
Nie denerwuj się, nie masz czym… - pomyślałam, nie mając odwagi powiedzieć mu to na głos. Choć chłopak nie czytał mi w myślach, mogłam zauważyć, że trochę się uspokoił.
Raz, co raz zerkałam na osoby, które mijaliśmy. Wszystkie twarze miały ten sam wyraz, wydawało się, iż każdy człowiek był smutny, przygnębiony czy zagubiony w tym świecie. Chciałam móc czytać w myślach i poznać przyczyny ich zmartwień. Zawsze należałam do osób, które chcą pomóc, nawet tym, których nie znałam i którzy mieli czarną przeszłość. Chciałam otoczyć samotnych ludzi opieką, smutnych pocieszyć, zmartwionych zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Z tą częścią mnie nie dało się walczyć. Po prostu tak miałam, czy chciałam czy nie.
Gdy dotarliśmy na skraj lasu, wysiedliśmy z samochodu.
-Resztę drogi musimy iść pieszo – oznajmił Amon.
-Nie ma żadnej drogi dla samochodów? – zapytałam.
Chłopak przecząco pokręcił głową.
-Myślę, że ty, Nika, powinnaś zostać…
Spojrzałam ze złością na bruneta.
-To moja przyjaciółka! – krzyknęłam.
Amon westchnął i ruszył w głąb lasu.
-Nika, może jednak…
Spojrzałam na Dagona z wyrzutem i ruszyłam, zostawiając go w tyle.
Maszerowaliśmy w milczeniu, jakieś dziesięć minut. Gdyby nie odgłosy natury, pewnie nie wytrzymałabym tej ciszy dzwoniącej w uszach.
-Nie można szybciej? Tu każda sekunda się liczy! – jęknęłam.
Zignorowali mnie.
-Może wezwiemy policję?
-Nie – odparli jednocześnie.
-Niby czemu?
Amon podszedł do mnie i złapał delikatnie za ramiona, patrząc mi głęboko w oczy.
-Wszystko ci potem wytłumaczę.
-Nie! – syknął Dagon. – Co ty wygadujesz?
-Nie uważasz, że najwyższy czas, by poznała prawdę? – zapytał spokojnie.
Dagon spiorunował Amona spojrzeniem i ruszyliśmy dalej.
-Jaką prawdę? - zapytałam, układając sobie wszystko w głowie.
Chłopcy znów zignorowali moje pytanie.
-To tutaj! – zawołał ciemnowłosy chłopak, wskazując stary, zrujnowany budynek.
-Na pewno? – zapytałam z nutą wahania w głosie.
-Zaufaj mi.
Zaufałam.
Budynek był niegdyś czteropiętrowy, teraz zostały tylko trzy piętra z kawałkiem czwartego. Cały pomalowany był na biało i byłam pewna, że gdy był jeszcze sprawny, prezentował się dobrze. Teraz farba odchodziła prawie wszędzie i gdzieniegdzie widać było namalowane wulgarne graffiti. Gdy tak przyglądałam mu się, miałam wrażenie, że tylko czeka, aż wejdziemy, by się zawalić.
Podeszliśmy do głównego wejścia, którym była wnęka niegdyś z drzwiami, o czym świadczyły przymocowane po obu jej stronach metalowe, zardzewiałe zawiasy.
-Wchodzę – odparł Dagon, po czym wszedł do budynku.
Amon także miał już przekroczyć próg ruiny, gdy zawahał się i odwrócił w moją stronę.
-No co? – zapytałam.
-Ty zostajesz.
-Co?! Nie ma mowy…
Ku mojemu zdziwieniu objął mnie i delikatnie, z uczuciem zaczął głaskać po włosach. Nie raz marzyłam o tej chwili, nie raz wyobrażałam sobie, co bym zrobiła w takiej sytuacji, lecz w tamtym momencie stałam sztywno, zaskoczona.
Po chwili objęłam chłopaka w pasie i wtuliłam głowę w jego szyję, przyciągając go mocniej do siebie.
-Posłuchaj, jesteś dla mnie bardzo ważna i nie pozwolę, byś ryzykowała życie. Zbyt mało wiosen przeżyłaś, zbyt mało pięknych rzeczy widziałaś, zbyt mało wiesz o świecie… - szepnął mi do ucha.
Moje serce zaczęło bić szybko a na usta wpłynął uśmiech. O takim czymś nie śmiałam nawet marzyć.
-Ale… - zaczęłam po chwili, lecz nagle ogarnęło mnie pragnienie zostania w bezpiecznym miejscu.
-Bez żadnego ale, nie martw się o Rosie, znajdziemy ją. – Pocałował mnie pośpiesznie w czoło i wszedł do ciemnego pomieszczenia, po czym objęła go ciemność i zniknął mi z oczu.
Zostałam sama, z moim zdziwieniem i rumieńcami na policzkach.
Wtem wyobraziłam sobie Rosie. Przerażoną, drżącą, z gorącymi łzami płynącymi po policzkach, z jakimś mordercą, czy mafią i pragnienie poczucia bezpieczeństwa zmalało a jego miejsce zajęła adrenalina.
Kłócąc się ze sobą w myślach wkroczyłam do pomieszczenia, gdzie otulił mnie mrok.
Poczułam uderzenie zimna, tak silne, że dostałam gęsiej skórki. W budynku mogło być około dwóch stopni, podczas gdy na zewnątrz było ponad dwadzieścia.
Chciałam krzyknąć „ej, chłopaki!”, lecz powstrzymałam się, przypomniawszy sobie, iż był to stary budynek, mogący za chwilę się rozpaść.
Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzałam dość duży hol. Po połamanym, drewnianym kontuarze i starej, wyblakłej kanapie znajdującej się na środku pomieszczenia pomyślałam, że był to niegdyś mały hotelik.
Na podłodze było pełno szkła, zapewne od potłuczonych szyb, czy szklanych stolików. Gdzie niegdzie walały się butelki i pożółkłe, podarte kartki. Parapety porośnięte były mchem, a wybite okna zasłonięte były czerwonymi, grubymi zasłonami, które nie wyglądały na stare, jak reszta rzeczy w pomieszczeniu. Wręcz przeciwnie, można byłoby pomyśleć, że ktoś powiesił je wczoraj, czy dzisiaj.
Może ktoś tu mieszka, albo ma swoją siedzibę.
Wzdrygnęłam się.
Po obu stronach holu znajdowały się podłużne korytarze, całe zalane mrokiem. Na przeciw mnie znajdowała się stara, zardzewiała i niezdolna do użytku winda, a obok niej drzwi. Zapewne po drugiej stronie znajdowały się schody, w razie jej awarii.
Nagle ze swojej lewej strony usłyszałam odgłos tłuczonego szkła. Przeszył mnie dreszcz i najciszej jak mogłam, weszłam w głąb korytarza.
Rękoma wodziłam wzdłuż ściany, by nie zgubić się w mroku i przed postawieniem kolejnego kroku sprawdzałam, gdzie stawiam stopę.
W pewnym momencie moje palce wyczuły wgłębienie w ścianie i śliską, gładką powierzchnię. Przejechałam ręką wzdłuż podłużnej powierzchni i zorientowałam się, że były to lakierowane drzwi. Złapałam zimną, metalową klamkę i przekręciłam ją, otwierając drzwi.
Pomieszczenie, do którego weszłam okazało się być sporym, eleganckim pokojem, którego oświetlały wątłe promyki światła słonecznego, dochodzącego zza dziurawej zasłony. Podeszłam do niej i odgarnęłam na bok, odsłaniając kwadratowe okno z wybitą szybą.
Wychodząc z pomieszczenia nie patrzyłam pod nogi i niechcący nadepnęłam na szkło, które przebiło lewego sandała i zraniło mnie w stopę.
-Auuć – zapiszczałam mimowolnie, zakrywając usta. Podeszłam do ściany, oparłam się o nią, zdjęłam sandała i zobaczyłam, jak głęboka była rana.
Zacisnąwszy zęby, wyjęłam dość spory kawałek przezroczystego szkła i rana zaczęła krwawić obficiej. Przeszyłam wzrokiem pokój i dostrzegłam w miarę czysty materiał na odwróconym do góry nogami stołku w rogu pokoju. Założyłam sandała i kulejąc przeszłam przez pokój, tym razem patrząc gdzie stawiam kroki. Wzięłam zielony materiał, owinęłam nim stopę i związałam dość mocno, z powrotem wkładając buta na nogę.
Chociaż każdy krok sprawiał mi ogromny ból, wyszłam z pokoju zostawiając otwarte drzwi by, choć trochę oświetlić drogę i poszłam dalej.
Korytarz miał po obu stronach po pięć jednakowych drzwi drzwi. Na końcu znajdowały się inne, pomalowane na biało z napisem „wyłącznie dla personelu”.
Pchnęłam drzwi i moim oczom ukazały się schody, prowadzące prawdopodobnie do piwnicy budynku.
Zeszłam ostrożnie, starając się zachować ciszę, lecz schody skrzypiały dość głośno. Przestraszyłam się, że ktoś może mnie usłyszeć i zrobiło mi się ciepło, mimo tak niskiej temperatury.
W piwnicy było jednak cieplej, niż na górze i z moich ust nie wydobywała się już para.
Zeszłam ze schodów i ujrzałam pomieszczenie pełne rur, pieców, skrzynek i tym podobnych rzeczy.
-N… Nie, bła…! – usłyszałam krzyk, zagłuszony uderzeniem.
Rosie.
Rozejrzałam się wokół siebie, nie mając pojęcia, w którą stronę iść. Echo rozbrzmiewało ze wszystkich stron.
-Tu jest! – rozbrzmiał głos, który tym razem wyraźnie dobiegał z naprzeciwka.
Dagon.
Usłyszałam głośny huk, który lekko mnie ogłuszył, po czym zgięłam się w pół, zakrywając uszy. Później chwilę rozbrzmiewały krzyki czy wszelakie huki.
Szłam po omacku przerażona, w stronę dobiegających głosów. Raz, co raz obijałam się o potężny, dawno nieużywany piec czy jakiś zbiornik. Po chwili dotarłam do pomieszczenia, w którym było zadziwiająco dużo wolnej przestrzeni. Odchodził z niego wąski korytarz, prowadzący prawdopodobnie do pokoju za ścianą.
W rogu dostrzegłam nieprzytomną dziewczynę ze związanymi i przymocowanymi do rury rękoma. Jej głowa opadała bezwładnie a twarz zakrywały ciemnobrązowe włosy.
Nie zważając na dość dziwne i zbyt głośne odgłosy walki dochodzące zza ściany podbiegłam do przyjaciółki. Będąc prawie przy dziewczynie potknęłam się o własne nogi i runęłam na ziemię, wyciągając odruchowo ręce przed siebie. Na moje nieszczęście trafiłam dłonią w wystający z betonowej podłogi, cienki gwóźdź.
Krzyknęłam, czując niemiłosierny ból, pulsujący w prawej dłoni. Wyjęłam gwóźdź, czując, jak zalewa mnie jeszcze większa fala bólu i ponownie krzyknęłam.
Rana zaczęła krwawić tak, że gęsta ciecz natychmiast utworzyła kałużę na betonie.
Zdrowa ręką odgarnęłam włosy z twarzy Rosie. Miała podbite oko i wyraźny ślad uderzenia na policzku.
Spróbowałam oswobodzić jej ręce z dość grubego sznura, nadaremnie.
Nagle wszystkie odgłosy ucichły a ja zamarłam.
Odwróciłam się w stronę korytarza i ujrzałam postać, trzymającą metalową rurę w rękach. Jej tors i głowa okryte były mrokiem.
-Nie.. – szepnęłam, dostrzegając krew spływającą obficie po metalu.
Mężczyzna wyłonił się z cienia i od razu rozpoznałam jego twarz.
-Witaj, znów. – Uśmiechnął się, odrzucając rurkę na bok.
Był to ten sam brązowowłosy psychopata, który zaatakował mnie w lesie.
-Gdzie Amon i Dagon? – zapytałam drżącym głosem. Nie byłam pewna, czy chcę znać odpowiedź.
-Ach, wiesz, musiałem wyeliminować przeciwników – westchnął, robiąc krok w moją stronę.
Poczułam, jak piekące łzy spływają mi po policzku. Miałam ochotę go zabić. Rozejrzałam się wokoło, w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym zabić czy chociażby zranić mężczyznę. Nie ujrzałam niczego takiego, więc zrozpaczona spojrzałam na czarnookiego.
-Morderca! – krzyknęłam, na co tylko z rozbawieniem pokręcił głową.
Odczekałam chwilę, aż zacznie coś mówić, lecz nie doczekawszy się, zapytałam:
-Co chcesz zrobić?
-Wyjaśnię ci wpierw parę rzeczy. – Zwrócił wzrok na moją krwawiącą rękę, po czym podszedł do mnie. Zaczęłam się trząść z przerażenia.
-Nie bój się. – Spróbował mnie uspokoić.
Rozdarł swój lekko zakrwawiony rękaw garnituru i wydarł podłużny kawałek. Chwycił ostrożnie moją rękę i obwiązał szczelnie ranę, po czym usiadł obok mnie.
-Nadal się mnie boisz, prawda? – zapytał spokojnie.
-Jesteś mordercą! – krzyknęłam.
-Może to cię trochę uspokoi.
Jednym ruchem rozerwał grube więzły i oswobodził ręce Rosie. Ciało dziewczyny padło bezwładnie na moje kolana.
Wiedziałam, że mężczyzna nie pozwoli mi uciec, więc wzięłam Rosie w objęcia i oparłam się o ścianę.
-Więc wytłumaczę ci, o co w tym wszystkim chodzi – odparł, zerkając na mnie z ukosa.
-Czy zginę?
-Nie, nie dopuszczę do tego. Wtedy całe moje starania poszłyby na marne.
-A… Rosie?
-Nie ma potrzeby jej uśmiercać. Poza tym to też pokrzyżowałoby mi moje plany.
Była to chociaż jedna dobra wiadomość w natłoku złych.
-Zabiłeś bliskie mi osoby… Amona i Dagona… - syknęłam, czując jak tracę siły poprzez utratę dość sporej ilości krwi.
-Nie zabiłem. Sprawiłem, że chwilowo są po prostu niezdolni do psucia mi planów.
-Co? – zapytałam, nie zrozumiawszy jego słów.
-Już mówię. Anioła nie da się od tak zabić. Szczególnie nie mógłbym uśmiercić twojego jasnowłosego przyjaciela, bo w porównaniu do niego, jestem w niższej hierarchii.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
Co ten idiota wygaduje?!
-O co ci do cholery chodzi? Po co opowiadasz mi te bajeczki?!
Zniecierpliwiony przejechał dłońmi po włosach, odgarniając je do tyłu.
-Nie przerywaj mi teraz, dobrze?
Nie odpowiedziałam, więc kontynuował:
-Zacznę od początku, wtedy będzie ci łatwiej zrozumieć.
A tak w ogóle nazywam się Asbiel. Wybacz, zapomniałem się przedstawić.
Po odejściu Boga, Upadli na czele Szatana postanowili wypowiedzieć wojnę aniołom. Byli wtedy słabi, więc był to doskonały moment, by uderzyć i pokonać wrogów. Wtedy byłem jeszcze Aniołem Stróżem.
Archanioł Michał dał mi za zadanie nauczenie córki mego podopiecznego bycia aniołem. A także wręcz zmuszenie jej do wstąpienia do armii. A polecenie od Archanioła to rzecz święta. Gdy nie wypełni się danego zadania zsyłają nas do piekła i dają czarne skrzydła. Nikt nie chciałby ponieść tej jakże surowej kary…
Poleciałem więc do owego Sidriela i jego żony, Darleny. Niestety nie chcieli oddać mi swego dziecka. Mieli zamiar zapewnić mu normalne życie.
Cóż miałem zrobić? Nie chciałem zostać zesłany po podziemi. Zacząłem im grozić.
Niestety nie udało mi się zabrać dziewczynki. Zostałem Upadłym, za niewykonanie polecenia. I parę innych rzeczy, ale mniejsza.
Jeśli teraz wypełnię rozkaz, będę mógł stanąć w niebie jako Panowanie. Jest to najniższa rola anioła w hierarchii, lecz odpracowałbym to wszystko i wrócił do swej dawnej posady. Rozumiesz? Dlatego właśnie musiałem cię tu ściągnąć. Z pewnych źródeł wiedziałem, że będziesz chciała za wszelką cenę uratować bliską ci śmiertelniczkę.
A i poza tym… Wybaczysz mi ten incydent z przyduszaniem? Chciałem wymusić na tobie siłą, byś mi pomogła, lecz obawiałem się, że jeszcze bardziej będziesz mi odmawiać…
Siedziałam oniemiała z lekko otwartą buzią.
Nie no, idiota.
-Nadal ni wierzysz? Udowodnię ci. – Wstał, a z jego pleców wyrosły kruczoczarne, ułożone wzdłuż ciała skrzydła.
Rozprostował je i uśmiechnął się do mnie triumfalnie, widząc moje zaskoczenie.
Zatrzepotał nimi dwa razy, wywołując silny podmuch wiatru i złożył z powrotem.
-Czyli… czyli ja jestem… aniołem? – wyjąkałam.
-Tak. Dokładnie półkrwi Archanielicą, po matce.
Przypomniał mi się mój sen, gdzie widziałam moją mamę jako anioła z mężczyzną. W tamtym momencie zorientowałam się, że z tym samym, który stał teraz naprzeciw mnie.
Czyli to prawda…
Wtem nagle na Asbiela naskoczył Dagon, przewracając go. Z jego pleców także wyrastały skrzydła, lecz nie czarne, a śnieżnobiałe.
-Nie wierzę… - wyszeptałam.
Amon podbiegł do nich, przytrzymując ręce napastnika. Nie miał on narządu lotu, co mnie zdziwiło. Asbiel mówił, że nie da się zabić moich przyjaciół, więc Amon także musiał być istotą nadprzyrodzoną.
Obydwoje mieli ubranie prawie całe nasączone krwią, lecz nie widać było na ich ciele żadnych ran.
-Puścicie mnie! Nie rozumiecie, że znów chcę być dobry?! – krzyknął Asbiel.
-Twoich win już nie da się odkupić – powiedział Amon groźnym tonem, po czym sprawnym ruchem złamał kark mężczyźnie.
Usłyszałam odgłos pękających kości i przerażona zamknęłam oczy.
Rozległ się huk rzuconego na podłogę ciała.
-Nika? – Amon podbiegł do mnie, a zaraz za nim Dagon.
Jasnowłosy chłopak podniósł z moich kolan Rosie i wziął ją na ręce.
-Z Rosie wszystko dobrze. Jest lekko posiniaczona i wycieńczona, ale nic poważnego jej nie jest. Zabieramy ją do domu – odparł mój przyjaciel.
Amon pomógł mi wstać i przytulił ostrożnie, gładząc po włosach.
-Już wszystko dobrze, nigdy więcej nie zobaczysz tego łajdaka – szepnął. – Jesteś ranna?
-Ręka i pięta – powiedziałam wpółprzytomna.
Podniósł mnie i wziął na ręce w ten sam sposób, co Dagon Rosie.
Wtuliłam głowę w jego szyję i poczułam, jak powieki same mi się zamykają.
Anioły – pomyślałam i straciłam przytomność. 

17 listopada 2013

Rozdział 8

Następnego dnia w szkole pojawił się Amon.
-Hej – przywitał się, siadając obok mnie w ławce.
-Cześć. - Odwróciłam się lekko, żeby zobaczyć reakcję Kinez.
Ku mojemu zadowoleniu wpatrywała się w nas, ze złością wypisaną na twarzy.
-Chciałam zapytać, dlaczego po tej rozmowie z Kinez tak dziwnie się zacząłeś zachowywać…
Zamyślił się.
-Ach, tak. Przepraszam cię najmocniej, ale nie chcę o tym rozmawiać. Wybacz, jeśli sprawiło ci to przykrość lub poczułaś się urażona – powiedział ze smutkiem w oczach. Przytaknęłam tylko i zwróciłam wzrok na nauczyciela, wchodzącego z kubkiem kawy w ręku, do sali.
Pan Roger mruknął pod nosem „dzień dobry” i usiadł przy biurku. Od razu wiadomo było, że miał zły humor.
-Pewnie dużo nam zada, żeby się wyładować – powiedziałam smętnie.
-Możliwe. Ciekawe, co mu się stało.
-Cisza – upomniał nas srogim tonem.
-Masz rację, zada nam dużo – wyszeptał Amon, przyglądając się nauczycielowi.
-Ostatnio na lekcji omawialiśmy barok. Powie mi ktoś, jakie są jego cechy? – zapytał, po czym przeszył klasę wzrokiem i wstał.
Mój sąsiad powolnie uniósł rękę.
-Tak, panie Gadriel?
-Bogactwo środków, oryginalność, kontrast, ruch, patos, emocjonalność, łączenie różnych elementów, tematyka religijna i mitologiczna, dynamika, ekspresja, teatralność, posługiwanie się alegorią i personifikacją, dominujące kierunki ukośne…
-Dobrze, starczy już! – przerwał pan Roger. – Wymieniłeś cechy, których nie omawialiśmy. Skąd je znasz? – zapytał ciekawy.
-Ups – szepnął do mnie, na co uśmiechnęłam się rozbawiona.
Gdy przez jakiś czas nie słychać było odpowiedzi, cała klasa zwróciła wzrok na Amona. Odwróciłam się do okna, by uniknąć ciekawych i oczekujących spojrzeń, rzucanych to na brązowookiego, to na mnie.
Słychać było raz, co raz jakieś szepty. Każdy rozglądał się lekko zdezorientowany.
A Amon rozbawiony sytuacją, nadal milczał. Patrzył na każdego po kolei, przeszywając go wzrokiem.
-Fajne uczucie – szepnął.
-Nienawidzę go… - Wzdrygnęłam się.
-Uczyłem się… I tyle – odparł chłodno.
Profesor odchylił lekko głowę do tyłu, badając bruneta podejrzliwym wzrokiem.
Uniosłam brwi, wpatrując się w nauczyciela.
Czego się gapisz? Mów dalej, nie patrz się już tutaj…
Gdy przechwycił mój wzrok, zostawił nas w spokoju, po czym Amon spojrzał na mnie z podziwem.
-Ratujesz mi życie, prawie zabił mnie tym wzrokiem – szepnął, muskając wargami moje ucho.
Poczułam, jak przeszywają mnie przyjemne dreszcze.
Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować, więc postanowiłam to zignorować.
Dzięki temu incydentowi nie mogłam skupić się na tym, co mówił pan Roger.
Myślałam tylko o jego miękkich i ciepłych ustach przy mojej skórze…


Na przerwie Amon zniknął gdzieś w tłumie, więc podeszłam do stojącej przy oknie Arleny.
-Hej, co tam? – zapytałam smętnie.
-Nic ciekawego, a tam?
-W su…
-Nikaa! – zapiszczała, przerywając mi. Wskazała palcem na coś za moimi plecami.
Odwróciłam się powoli, a tym „czymś” okazał się być wysoki chłopak, o krótko ściętych, ciemnoblond włosach. Ubrany był w luźną, ciemną koszulkę, dżinsy i adidasy.
-Cudowny, nie? – szepnęła moja towarzyszka.
Chłopak zatrzymał się niedaleko nas, opierając plecami o ścianę.
-Nie w moim typie – burknęłam.
-Wiem. W twoim typie jest oczywiście Amon. Prawda?
Spiorunowałam ją wzrokiem.
Aż tak to widać?
Właśnie wtedy ujrzałam brązowookiego bruneta, kroczącego pewnie ku mnie, z wesołym uśmiechem na ustach.
Gdy zauważył chłopaka, który zainteresował Arlenę, mina mu zrzedła a w jego oczach ujrzałam wręcz przerażenie. Gwałtownie odwrócił się, włożył ręce do kieszeni spodni i ze spuszczoną głową odszedł w przeciwnym kierunku.
Zdziwiło mnie to, nawet bardzo. Chciałam zapytać mej koleżanki, czy wiem, o co mogło mu chodzić, lecz w tej samej chwili obok nas znalazł się wysoki chłopak.
-Witam, jestem Urho. – Uśmiechnął się, ukazując białe i idealnie równiutkie zęby.
-Arlena, a to Nika.
-Milo mi panie poznać – odparł szarmancko, po czym ujął moją dłoń w swoją i pocałował ją.
Zarumieniłam się i poczułam trochę głupio. Poza tym wiedziałam, że moja koleżanka śledzi tę całą scenę, zapewne z zazdrością, przez co poczułam się na dodatek nie fair w stosunku do niej.
Wyszarpnęłam lekko swoją rękę z jego uścisku i schowałam za plecami.
Urho nie przejął się tym incydentem i ukłonił się lekko przed Arleną. Potem spojrzał mi głęboko w oczy, jakby próbując odczytać me myśli.
Poczułam się dziwnie. Jakby chłopak wszedł mi do głowy.
Absurd.
Wyrzuciłam to uczucie z głowy, oczyszczając umysł.
Jasnowłosy chłopak nie spuszczając ze mnie wzroku uśmiechnął się uroczo.
Można byłoby pomyśleć, że był słodkim, grzecznym chłopczykiem, lecz ja wiedziałam, że to tylko pozory. Nie miałam pojęcia skąd, ale byłam tego pewna.
-Arleno, czy mógłbym porozmawiać z Niką… Sam na sam?
-Jasne – odpowiedziała radośnie i oddaliła się pośpiesznie, co wydało mi się dość dziwne.
-Więc? – ponagliłam go, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Miałabyś ochotę wyjść dziś ze mną na spacer?
Jasne - zapiszczał głosik w mojej głowie. Chciałam zaprzeczyć. Broniłam się przed nim, lecz on naciskał, nie dając za wygraną. W końcu zrezygnowałam z walki i poczułam, że naprawdę chcę.
-Jasne! – odpowiedziałam radośnie.
-Szesnasta, przed parkiem, pasuje ci?
-Tak.
- Wiec do zobaczenia. – Puścił mi oko i odwrócił się na pięcie, znikając w tłumie.
Poczułam, jakbym wzbudziła się z transu.
-Ehh… Ty to masz dobrze. Jak to robisz, że wokół ciebie kręci się tyle przystojnych facetów? – westchnęła.
-Chcesz się zamienić? Urho nie jest w moim typie – odparłam monotonnie.
-Z wielką chęcią. Tylko musisz się pierw go pozbyć, bo widać, że mu się spodobałaś.
-No nie… - jęknęłam, opierając łokcie o parapet za mną.
Po dzwonku udałyśmy się na technikę.
Rozpakowując się, zerknęłam na miejsce, gdzie zwykle siedział Amon.
Było puste.


Dowiedziałam się potem od Arleny, że Urho, co przerwę przyglądał mi się badawczo.
Za którymś razem po prostu nie wytrzymałam i poszłam do łazienki, gdzie przesiedziałam całe dziesięć minut do lekcji.
Zwątpiłam, czy oby na pewno chciałam iść z nim dziś na spacer…


Pomimo wahania, będąc już w domu latałam w czarnej bieliźnie po pokoju, szukając ciuchów na wyjście.
W końcu wzięłam z szafy zwiewną, letnią sukienkę i włożyłam ją przez głowę, czując, jak przyjemny materiał idealnie dopasowuje się do mojej figury. Następnie założyłam sandały, przejechałam błyszczykiem po ustach i rozczesałam włosy, po czym zeszłam po schodach.
-Wychodzę – oznajmiłam.
Dagon wyjrzał z kuchni, skanując mnie od stóp do głów.
-Ślicznie wyglądasz. Na pewno nie wybierasz się do Rosie… - powiedział z lekką paniką w głosie.
-Znów się cykasz? Nie martw się, nie idę do Amona.
A szkoda.
Uśmiechnął się.
-Pożyczyć ci mojego jeepa?
-Nie, przecież nie umiem prowadzić…
-Udanej zabawy.


O umówionej godzinie byłam na miejscu, wypatrując jasnowłosego chłopaka.
-A kuku – usłyszałam za sobą męski głos.
Podskoczyłam lekko ze strachu i odwróciłam się z wyrzutem.
-Oj, przepraszam – podniósł ręce w geście obronnym.
-Od razu na wstępie mówię, że nie jestem tobą w żaden sposób zainteresowana – uprzedziłam, udając obojętną.
-Już nas przekreślasz? Pierw mnie trochę poznaj. – Uśmiechnął się słodko
-Nie ma żadnych nas – syknęłam, krzyżując ramiona na piersiach. – Poza tym jest już ktoś…
-Przejdźmy się. – Wziął mnie pod rękę.
Zadziwił minie tym gestem, lecz nie zaprzeczyłam.
-Więc, kim jest ten szczęściarz? – zapytał, skupiając wzrok w punkt przed nami.
Wydawało mi się, że każdy przechodzeń przyglądał nam się zaciekawiony.
Spacerowaliśmy spokojnie, wsłuchując się w wesoły trel ptaków, gnieżdżących się na drzewach.
-Hmm, tajemnica – odpowiedziałam po jakimś czasie, uśmiechając się.
-Szkoda, że nie jestem nim ja.
-Ja tam się z tego powodu cieszę. – Uśmiechnęłam się, wręcz bezczelnie.
-Oj Nika, jakaś ty nieuprzejma...
-Wybacz. Po prostu nie potrafię inaczej traktować swego prześladowcę – odparłam chłodno.
-Prześladowcę? Przykro mi, że za takiego mnie uważasz. Nie trzymam cię tu na siłę. Możesz iść, jeśli chcesz. – Wyciągnął ręce w geście bezradności.
Nie chciałam. Miałam zamiar odkryć, co z niego za typ i czemu się mnie tak uczepił.
Gdy nie odpowiedziałam, Urho najwyraźniej odebrał to jako chęć towarzyszenia mu i uśmiechnął się triumfalnie.
Wtedy ni stąd ni zowąd przed nami znalazł się chudy szatyn z okrągłymi okularami na nosie. Ubrany był w czarną, skórzaną kamizelkę, eleganckie buty i czarne spodnie.
-Panie! To bardzo ważne! – zawołał.
-Odejdź Biryn. W t e j c h w i l i – wycedził przez zęby.
-To nie może zwlekać! – Ściszył głos. – Bunt...
-Mówiłem ci coś Biryn! I d ź s t ą d!
Przeraziłam się. Urho zrobił się agresywny i wręcz zaczęłam się go bać.
Chyba wyczuł to, bo odwrócił się w moją stronę i objął mnie ramieniem.
-Spokojnie. To mój sługa. Mam bogatych rodziców – wyjaśnił.
Chłopak chyba zrozumiał, że nic nie wskóra i gdy ruszyliśmy, zniknął nam z oczu.
-Bunt? – zapytałam zdziwiona.
-Pewnie pracownicy żądają już wypłaty – odparł niewzruszony.
-Ach, tak...
-A twoi rodzice dobrze zarabiają?
-Nie żyją – szepnęłam, spuszczając głowę.
-Oh, przykro mi... Jak się nazywali?
-Darlena i Sidriel – warknęłam, dając mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru z nim o tym rozmawiać.
Pokiwał głową z dezaprobatą.
-Chodźmy na lody – zaproponował.
Przytaknęłam i ruszyliśmy w stronę wyjścia z parku.


Resztę czasu spędziliśmy w barze, jedząc lody czekoladowe i sącząc zimny koktajl przez pstrokate słomki.
Starałam się być miła, podczas gdy mój towarzysz zmieniał się wciąż z dżentelmena na aroganckiego dupka.
Będąc już w domu stwierdziłam, że o wiele bardziej wolałabym towarzystwo Amona.
-Jak by...?  Zapytał, jak zwykle siedzący przed telewizorem Dagon.
-Nie pytaj... – przerwałam mu.
W tej samej chwili usłyszałam telefon dzwoniący z mojego pokoju.
Pobiegłam szybko na górę.
Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie pojawił się nieznany mi numer.
-Halo? – Odebrałam.
-Nika?
Głos był mi skądś znajomy, choć nie od razu poznałam kto to.
-Tak.
-Miałabyś może dla mnie teraz trochę czasu?
Skarciłam się w myślach, że nie poznałam Amona. Jak mogłam, przecież była to dla mnie tak ważna osoba...
-Jasne – odpowiedziałam pośpiesznie, czując, jak serce zaczyna być mi szybciej i szybciej.
-Przyjdę do ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko.
-Dobrze. Uprzedzę Dagona.
-Słusznie. To do zobaczenia – rzucił, po czym się rozłączył.
Uśmiechnęłam się do siebie. Akurat wtedy, gdy pragnęłam szaleńczo, by znalazł się obok mnie, zadzwonił, oznajmując, że za chwilę będzie. Czy to nie cudownie?
Wyjrzałam z pokoju.
-Dagi! Będziemy mieli gościa!

15 listopada 2013

Rozdział 7

Odetchnęłam z ulgą, dostrzegając Amona.
-Hej, co tu robisz?
-Przyszedłem porozmawiać… - odparł, rozglądając się na boki w poszukiwaniu czegoś.
Nie zwracałam na to uwagi i zapytałam ciekawa;
-O czym?
-O niczym konkretnym – powiedział, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.
Mruknęłam „aha” i spuściłam wzrok, czekając, aż zacznie rozmowę.
-Ktoś na ciebie chyba czeka – stwierdził, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
Zwrócił wzrok w stronę, gdzie kilometr dalej stał mój dom.
-Przynajmniej tak mi się wydaje – dodał, gdy już otworzyłam usta, by zapytać skąd może to wiedzieć.
-Tak, mój zaufany przyjaciel. W sumie to chciał cię kiedyś poznać…
Uśmiechnął się tylko, wciąż na mnie nie patrząc i ruszył.
Spojrzałam na chłopaka z niedowierzaniem i pobiegłam, doganiając go.
-Czemu nie było cię w szkole? – zapytałam, przerywając ciszę.
-Prywatne sprawa. Jak się nazywa twój znajomy? – Rzucił na mnie spojrzenie kątem oka.
-Dagon Notter.
Uśmiechnął się do siebie.
Z daleka mogliśmy dojrzeć już biały, piętrowy dom, na którego ganku siedział Dagon, wypatrując nas ze zmarszczonymi brwiami.
Podeszliśmy do jasnowłosego chłopaka.
Amon i Dagon stali chwilę twarzą w twarz z nienawistnym spojrzeniem.
-Znacie się? – przerwałam ciszę.
-Nie – odpowiedział Dagon, nie spuszczając wzroku z mojego towarzysza.
-Amon. - Wyciągnął rękę w stronę mojego przyjaciela w geście powitania.
Dagon zignorował to.
-Będę u siebie – zwrócił się do mnie i poszedł do domu.
Byłam zażenowana jego zachowaniem.
-Wszystko gra? – zapytałam milczącego Amona.
-Jasne. Wiesz, co, chyba pójdę już. Twój kolego wyraźnie za mną nie przepada. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, zadowolony z siebie.
-Nie rozumiem jego zachowania… – zaczęłam tłumaczyć.
-Nic się nie stało. Do zobaczenia w szkole.
Położył rękę na moim ramieniu. Poczułam, że trzęsie się lekko. Był czymś zmartwiony… Pomyślałam, że może z tego samego powodu, z jakiego nie było go w szkole, więc nie chciałam pytać, o co chodzi.
-Amon…
Nie chciałam, by jeszcze już odchodził.
Było mi głupio za zachowanie Dagona, więc chciałam, czym prędzej uciec stamtąd, lecz brakowało mi go, przez te dni nieobecności w szkole.
-Tak? – Spojrzał mi głęboko w oczy.
-Tęskniłam – wypaliłam patrząc gdziekolwiek, byle nie na niego.
Zaśmiał się.
-I vice versa, madame. – Ukłonił się i odszedł powolnym krokiem.
Zapragnęłam go zatrzymać. Zawołać i poprosić, by został ze mną. Już na zawsze.
Lecz stałam tak nieruchomo, patrząc ze smutkiem, jak odchodzi. Poczułam w tamtym momencie zimne kłucie w sercu. Nie zrozumiawszy powodu tego uczucia, odwróciłam się i weszłam po dwóch drewnianych schodkach na ganek.
Spojrzałam jeszcze szybko za siebie. Nie zauważywszy już Amona, weszłam po cichu do domu.
-Dagon! – zawołałam z przedpokoju, zdejmując buty.
Odpowiedziała mi cisza.
-Dagon!
Usłyszałam kroki w pokoju gościnnym, nade mną. Wyszedł i udał się korytarzem w stronę schodów.
-Tak? – zapytał, przechodząc do kuchni.
-Masz mi może coś do wyjaśnienia?
Udałam sięga nim.
Stanęłam w drzwiach od kuchni, podpierając rękę na prawym biodrze i przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.
Jasnowłosy chłopak wyjął jabłko z koszyka postawionego na stole, umył i wytarł w swoją kremową koszulę, odsłaniając przy tym pępek i umięśniony brzuch.
-Co? – zapytał, jak gdyby nigdy nic.
-Przestań udawać, Dagon. O co ci chodzi z Amonem?
- Nie będę przecież udawał, że go lubię.
-Wstydu mi narobiłeś – skarciłam go.
-Wybacz, ale raczej sobie, jak już. – Minął mnie, robiąc wolną ręką szopę z moich włosów.
Warknęłam na niego.
-Dlaczego go nie lubisz? – zawołałam, udając się za nim.
-Nie lubię tego typu lu… - zamyślił się – osób.
-Jakiego typu?
-Nikuś, nie męcz mnie i nie nadawaj już o nim. Mam go po prostu gdzieś. Chodź, lepiej obejrzymy jakiś film. Ostatnio nie ma dnia, w którym byśmy się nie kłócili.
Przytaknęłam smętnie.
Miał rację. Zrobiło mi się przykro, że wciąż naskakiwałam tak na mojego przyjaciela. Miał prawo przecież nie lubić, kogo mu się tylko podobało.
Usiedliśmy więc przed telewizorem. Wzięłam pilot do ręki i bez wyrazu przerzucałam kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
-Było – powiedział, odbierając mi pilot i przełączając wstecz.
Film wydawał mi się skądś znajomy.
-Hej, no nie przesadzasz? Romeo i Julia?
-Nie. To jest bardzo ciekawe. I nie pozwalam ci przełączyć. – Wstał i położył pilot na szafie, skąd nie udałoby mi się go dosięgnąć.
Parsknęłam śmiechem. Zmuszona więc byłam, na oglądanie dobrze znanego mi dramatu szekspirowskiego.
Śledziliśmy zdarzenia w ciszy. W połowie filmu zachciało mi się spać, więc oparłam głowę o ramię Dagona. Spojrzał na minie ciepło i zwrócił wzrok na ekran telewizora.
Gdy główni bohaterowie popełnili samobójstwo, ku mojemu zdziwieniu Dagonowi popłynęły z oczu łzy.
-Nie wiedziałam, że jesteś taki wrażliwy. To jedna z tych twoich tajemnic?
-Nie, po prostu nie było okazji bym ukazał wrażliwą część siebie – odparł, wycierając łzy w koszulkę.
-Rozumiem, że to co nosisz na sobie to szmatka, która służy ci jeszcze jako chusteczki oraz ręcznik?
-Tak. Jest wielofunkcyjna. – Zaśmiał się.
Pokiwałam głową, z niedowierzeniem.


Resztę dnia spędziliśmy w miłej atmosferze. Kiedyś codziennie było tak, radośnie, przyjaźnie. Od niedawna coś się między nami zmieniło, z niewiadomych mi przyczyn.


Czwartkowy wieczór okazał się być ponury.
Usiadłam na biurku, opierając głowę o szybę okna. Obserwowałam krople deszczu, które niczym łzy nieba ścigały się po szklanej tafli.
Za oknem rozciągał się widok na ciemny las. Korony drzew chwiały się groźnie na wietrze, jakby chcąc uciec ze swego miejsca.
Skrzypienie otwieranych drzwi pokoju zagłuszyło głośne dudnienie w rynnę oraz parapet, z zewnętrznej strony okna.
-Co robisz?
Podskoczyłam, gdy usłyszałam głos Dagona.
-Przestraszyłeś mnie… Nie słyszałam jak wchodzisz.
-Przepraszam. Nudno jakoś, więc…
-Dagi, zabierz mnie kiedyś do swojego domu – przerwałam mu.
Stanął nieruchomo i wpatrywał się we mnie paniczny wzrokiem.
-Wiesz, że to nie jest dla mnie takie łatwe…
Westchnęłam i poklepałam miejsce na biurku obok siebie, dając znak, by usiadł.
-Co robisz? – zapytał ponownie, po wykonaniu mojego polecenia.
-Zebrało mi się na przemyślenia.
-Jakie?
-Zauważyłam, że ten świat jest dziwny. W ogóle wszystko jest dziwne. Nasze życie jest krótkie, więc powinniśmy cieszyć się nim i korzystać z każdej okazji, choć czasem boimy się zrobić coś, co przyniosłoby nam korzyści. Albo i nie. Lecz trzeba zawsze próbować.
Jaka ja jestem głupia… Mówię to, a robię przeciwnie. Ale mamy tak mało czasu… W ogóle czas jest dziwnym zjawiskiem. Raz pędzi szybko, jak biegacz na zawodach, a innym razem leniwie porusza się do przodu, niczym żółw – odparłam.
-Masz rację – powiedział po chwili namysłu – przegapiamy tyle okazji, na powiedzenie lub zrobienie czegoś… Więc muszę ci powiedzieć teraz, póki mogę i mam czas, że cieszę się, iż ciebie mam. Zawsze już będziesz moją małą siostrzyczką, wiesz? – Spojrzał mi w oczy, w których dostrzegłam ciepło.
Przytaknęłam.
-Nie wyobrażam sobie życia bez mojego marudy. – Zaśmiałam się.
Osiemnastolatek wyszczerzył zęby w uśmiechu i spojrzał za okno, po czym zaczął nucić jakąś melodię.
Rozpoznałam piosenkę Michaela Smith`a – Friends i zaczęłam szeptem śpiewać słowa do melodii.
Dla takich chwil warto żyć.

Tamtej nocy miałam koszmar.
Biegłam lasem, tym samym, co wtedy, gdy gonił mnie psychicznie chory mężczyzna.
Lecz tym razem biegł za mną ktoś inny.
Była to kobieta ze śnieżnobiałymi skrzydłami i tego samego koloru, długiej szacie. Wydawało mi się, że to anioł, lecz gdy przyjrzałam jej się uważniej, zawahałam się.
Znałam skądś te rude, gęste, kręcone włosy i szare oczy, w których igrały radosne płomyki.
W oku zakręciła mi się łza. Chciałam zatrzymać się, pobiec do niej, przytulić… Lecz jakaś tajemnicza siła kazała mi dalej uciekać.
-Mamo! – zawołałam do niej, roniąc gorące łzy.
-Nika, poczekaj, nie uciekaj ode mnie! – krzyknęła.
Ku mojej rozpaczy kobieta była coraz dalej, aż w końcu wyczerpana zatrzymała się.
Zza drzewa wyłonił się wtedy nieznany mi mężczyzna. Złapał moją mamę za rękę i splótł z nią palce, po czym rozłożył schowane za plecami, lśniące bielą skrzydła.
Nie widziałam jego twarzy, bo obraz całkiem zamazał mi się od łez, lecz jednego byłam pewna. To nie był mój ojciec.
-Chodźmy, Darleno – powiedział, ciągnąc rudowłosą kobietę za sobą.
Mama pomachała mi, uśmiechając się promiennie a ja w końcu się zatrzymałam. Patrzyłam, jak odchodzą w przeciwnym kierunku i miałam ochotę zginąć. Nie widzieć już tego wszystkiego. Zapomnieć. Odejść.
I zaczęłam się dusić. Nie mogłam złapać powietrza. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i upadłam, dławiąc się.
Walczyłam jeszcze chwilę, próbując oddychać, lecz poddałam się.
Nie czułam już niczego.
Pomyślałam z radością, że umarłam, po czym obudziłam się, siadając gwałtownie i łapiąc z trudem powietrze.
Poczułam, jakbym miała się udusić, jednak po chwili zaczęłam miarowo, spokojnie oddychać.
Rozejrzałam się po ciemnym pokoju, przyzwyczajając oczy do mroku.
Zdziwiło mnie to, że okno było otwarte na oścież, a firany wywiewał wiatr na zewnątrz.
Pewnie Dagon otworzył – pomyślałam, po czym opadłam na łóżko i zasnęłam, nie mając siły już go zamykać.