.

.

2 marca 2014

Rozdział 17

Znałam drogę, szłam więc szybko korytarzem.
Bałam się. Naprawdę, strasznie się bałam. Nie wiedziałam nawet, czego, bo nie miałam pojęcia, co tam zastanę.
W końcu dotarłam do dużego pomieszczenia. Weszłam do niego i ujrzałam…
-Kinez?!
Blondynka uśmiechnęła się cynicznie.
-Wiesz, zrobiłabym wszystko, by się ciebie pozbyć.
Zmarszczyłam brwi. Wtedy zza zasłony mroku wyszedł jakiś chłopak. Rozpoznałam szatyna, choć nie od razu.
-Co…? – szepnęłam.
Biryn podszedł do Kinez i objął ją za szyję, ocierając się policzkiem o jej włosy. Potem brutalnie przyciągnął ją do siebie i pocałował.
-Ekhem, czy ktoś mi w końcu powie…
-Co tu się dzieje? Otóż to bardzo proste. Ja mam pewną sprawę, Urho także, a Kinez na tym skorzysta. Nasza perełka trochę nam pomogła. Z kolei Biryn robił tylko to, co mu kazano – usłyszałam głos, dobiegający gdzieś zza mnie.
Odwróciłam się błyskawicznie i ujrzałam Asbiela i Urho. Na ubraniach obydwu przeważały ciemne kolory, dodając im nutki grozy.
Żałowałam wtedy, że jednak Zavebe ze mną nie poszedł.
-Kim ty jesteś, Urho? – spytałam, mrużąc oczy. Chciałam także zrobić krok do tyłu, ale wtedy wpadłabym na obejmujących się Biryn Biryna i Kinez.
Wiedziałam, czego chciał Asbiel. Bym stała się anielicą, a wtedy on będzie mógł być znów w Niebie.
Wtem Urho zrobił krok w bok i zza jego pleców wyłoniły się potężne, czarne skrzydła. Większe, niż jakiekolwiek widziałam. Czarne pióra lśniły i budziły we mnie strach, tak samo jak w Kinez, która schowała się w ramionach Biryna.
-Jestem Nocą, Złem, Płaczem, Ciemnością, Okrucieństwem – powiedział, patrząc gdzieś w bok.
-Upadłym.
-Jestem Panem Upadłych – poprawił mnie.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
Amon wiedział. Doskonale wiedział, kim jest Urho. Tylko dlaczego o niczym nie raczył mi powiedzieć?
-Jesteś Diabłem – wyszeptałam, kierując te słowa do siebie.
Jasnowłosy chłopak uśmiechnął się, nie powiem, że serdecznie, ale tak to wyglądało.
-I chcę, byś jako anielica zasiadła ze mną na tronie.
Wyszczerzyłam oczy jeszcze bardziej.
-Czy ty oszalałeś?!
-Nie masz wyboru. Jeśli chcesz żeby twoja babcia nadal żyła, zrobisz to.
Z trudem powstrzymywałam łzy, prosząc w my
ślach Amona o pomoc.
-Twój Amon ci nie pomoże. Chyba, że chcesz, by był torturowany do końca swego nędznego żywota. A zapewniam cię, pożyje jeszcze długo – odparł Urho. – Więc jak, pójdziesz ze mną, czy chcesz patrzeć jak twoja babcia kończy swój żywot?
Gorące łzy spłynęły mi po policzkach. Czułam, że nie miałam innego wyboru.
W tamtym momencie nie myśl o staniu się aniołem mnie przerażała, lecz to, że musiałam zrezygnować z Amona… dla Urho.
Albo i nie.
- Nigdy cię nie pokocham – syknęłam.
-Oh, zobaczymy.
- Obiecuję ci to. Będę tam, przy tobie tylko i wyłącznie z przymusu.
-Nie szkodzi.
-I nie zabronisz mi wtedy spotykać się z Amonem – powiedziałam z wahaniem.
Chłopak zmarszczył brwi i podszedł do mnie, składając skrzydła wzdłuż pleców i otaczając mnie ramieniem.
-Tak nie przystoi.
Zabrałam jego rękę z moich pleców i cofnęłam się o krok.
-Albo zrobimy inaczej. Amon zginie i nie będziesz już chciała się z nim widywać – odparł, dumny z siebie.
-Nie! – krzyknęłam przerażona – dobrze, dobrze, zrobię wszystko… - Gdy  już miałam zamiar się poddać, usłyszałam huk. Odwróciłam się błyskawicznie i ujrzałam Amona, o dziwo, wchodzącego do pomieszczenia przez sekundę wcześniej rozwaloną ścianę. Za nim wszedł Zavebe i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jego rozczochrane włosy, jakby właśnie przeszło tam tornado. Potem ujrzałam Dagona i… Abir. Przewróciłam oczami i powiedziałam do ekipy ratującej, w szczególności kierując to do Abir:
-Obeszłabym się bez was.
-Ho, ho, ho – zawołał Urho, przypominając w tamtym momencie Świętego Mikołaja. – Kogo ja widzę? Amon!
Ciemnowłosy chłopak wzdrygnął się i podszedł do mnie, odciągając mnie od Urho, Kinez, Asbiela oraz Biryna.
-W co ty się znów pakujesz? – szepnął, obejmując mnie od tyłu.
-Tu chodzi o moją…
-Babcię. Możemy uratować ją inaczej. W ogóle czego oni chcą?
-Nikę. Chcemy Nikę – poinformował jasnowłosy chłopak, strzepując niewidzialny pyłek z klapy marynarki. Wtedy zapadła cisza.
-Nie! – odparł stanowczo Zavebe, robiąc krok w przód. – Nie pozwolę, nie weźmiecie jej!
-Och, chcesz się przekonać? Co ty możesz zrobić, Zavebe? Jesteś mój. Tak samo jak Amon. Zrobię z wami co tylko zechcę. – Zaśmiał się szyderczo.
-Jestem jeszcze ja – przemówił Dagon.
-Aniołeczku, nie masz szans z Diabłem i dwoma Upadłymi. Nie jesteś nawet pół krwi Archaniołem. Jesteś nikim… A ty, Nika, też chcesz walczyć? Co może zrobić niedoszła anielica?
-Och, więc pierw gadasz, że mnie kochasz i chcesz być ze mną gdzieś tam, a potem masz czelność się ze mnie nabijać? – palnęłam, nadąsana. Miałam tendencje  do zachowywania się inaczej niż przystoi w niektórych sytuacjach.
W tamtym momencie oczy Urho nie wypełniała już groza, lecz były to oczy Urho, którego znałam i szczerze lubiłam. Jego twarz złagodniała a skrzydła zdematerializowały się w mgnieniu oka.
-Przecież jestem twoim przyjacielem, Nika. Twoim Urho – powiedział, wyraźnie zasmucony.
Przez chwilę uwierzyłam w iluzję, lecz gdy tylko poczułam mocniejszy uścisk Amona, jasnowłosy chłopak wrócił znów do swojej postaci.
-Na trzy uciekamy przez tę dziurę. Wtedy trzymaj się mnie mocno – szepnął mój anioł.
Nie miałam zbytnio innego wyboru, więc przytaknęłam.
-Na co czekamy? Nika, tym czynem zrobisz wiele dobrego. – Asbiel w końcu podniósł głos.
-Raz…
Uśmiechnęłam się cynicznie, patrząc ślepo na mężczyznę.
-Szybciej – syknęła Kinez, zniesmaczona.
-Dwa…
Wtedy Urho skinął na Biryna, a ten puścił dziewczyną i zaczął iść w moją stronę.
-Trzy.
Zamknęłam oczy, czując jak muskularne raniona podnoszą mnie, chwytając za nogi i plecy. A potem chłopak zaczął biec. I wszyscy inni także.
-Za nimi! – krzyknął Urho gdzieś z daleka.
-Jeszcze kawałek, szybciej, Zavebe!
Chwilę później poczułam powiew świeżego powietrza i z powrotem otworzyłam oczy. Byliśmy znów w lesie.
-Teraz trzymaj się mnie mocno – szepnął Amon, ocierając swój policzek o mój i odepchnąwszy się od ziemi, zamachał swymi potężnymi skrzydłami.
Byłam zachwycona i jego skrzydłami i lotem, lecz postanowiłam zachwycać się trochę później, gdy już będziemy bezpieczni.
-Amon, gdzie lecimy? – spytał Zavebe.
Chciałam spojrzeć na niego, lecz bałam się ruszyć obawiając się upadku.
-Do mojego domu. Tam pomyślimy co dalej.
-Ale tam nas znajdą!
-Nie martw się, nie znajdą – odparł chłopak z uśmieszkiem na ustach.
-Dziękuję – szepnęłam i pocałowałam Amona w noc, gdy już byliśmy bezpieczni na twardym gruncie.
Weszliśmy wszyscy do willi i usadowiliśmy się w salonie, gdzie byłam kiedyś z Rosie.
-To co dalej? – zaczął Dagon, opierający się o ścianę.
-Musimy jakoś odbić babcię – stwierdził Zavebe.
-To już wiemy. Tylko powiedz mi, jak?
-Chcieli mnie w zamian… - odparłam, lecz Amon przerwał mi stanowczo:
-Nie. Nie pozwolę ci na to za nic.
-Tu chodzi o moją babcię!
-Nie rozumiesz, że nie mogę cię stracić?! – krzyknął i walnął pięścią ścianę, zostawiając więcej niej wgniecenia.
-To może Nika po prostu zmieni się w anioła i odbijemy babcię, po czym uciekniemy?
-Nie – zaprzeczył znów brunet siadając na kanapie obok mnie.
-A to dlaczego? – spytałam ze zdziwieniem.
-Nie będziesz taka jak my. Nie możesz. Nie zasłużyłaś sobie na takie coś.
-No przecież to nic strasznego..
-Chcesz patrzeć, jak wszyscy, którzy coś dla ciebie znaczą umierają jeden za drugim? Chcesz tkwić pomiędzy życiem a śmiercią? Chcesz być taka już na zawsze? Nie mieć dzieci, nie starzeć się, nie siedzieć na ganku wypatrując powrotu swych pociech swego… męża?
-Chcę przeżyć całą wieczność z tobą – odparłam stanowczo, zerkając na przyglądającą się tej rozmowie Abir.
-I tak nas rozdzielą…
-Co? Dlaczego?
-Jestem Upadłym, nie pamiętasz?
Spuściłam głowę, nie chcąc już o tym rozmawiać.
-Idę do Borysa – oznajmiłam, wstając.
-Borys jest u siebie. – Dagon skinął głową w górę.
-Ach… Więc idę się przejść.
-Nie wychodź, Nika. – Amon złapał mnie za ramię. – Oni mogą czaić się na zewnątrz.
Westchnęłam.
-Mogę chociaż rozejrzeć się po domu?
Chłopak skinął głową i puścił mnie, pozwalając mi wyjść. Udałam się do sypialni. Idąc, miałam wrażenie, że te wszystkie anioły na obrazach podążają za mną wzrokiem.
W pokoju Amona ułożyłam się wygodnie na łóżku i obserwowałam firanki powiewające na wietrze. Drzwi od szklanego balkonu były otwarte, jakby zachęcały śnieżnobiałe firanki do wydostania się na zewnątrz, lecz te mimo szarpania się nie miały szans na wolność.
Leżałam tak i leżałam, myśląc o tym, co zrobić. Nie przychodziło mi do głowy nic, prócz poddania się… I to też postanowiłam uczynić. Ta decyzja pojawiła się znikąd, od tak. Lecz przed wykonaniem swego planu, prześwidrowałam spojrzeniem cały pokój, przywołując wspomnienia. Było ich może niewiele, za to każde na wagę złota.
Ocierając łzę łaskoczącą mój policzek wstałam pośpiesznie i wyszłam z pokoju. Idąc korytarzem słyszałam, jak chłopcy i Abir dyskutowali zawzięcie o tym, co robić. Przeszłam cichutko obok uchylonych lekko drzwi od salonu i ubrawszy buty wybiegłam z willi.
Wokół mnie było cicho. Strasznie cicho. Nie słychać było trelu ptaków, stukania dzięcioła czy szumu liści na koronach potężnych drzew. Ta cisza mnie przerażała nawet bardziej, niż fakt, że idę wprost w objęcia Szatana.
Kierując się w stronę tak dobrze już znanego mi opuszczonego budynku wciąż wahałam się, czy oby robię dobrze. Ostatecznie przyjęłam, że jednak to jedyne wyjście na uratowanie mojej ukochanej babci…

Jakiś czas później, gdy zaczęło się ściemniać, byłam już na miejscu. O dziwo, w środku nie było tak, jak dotychczas. Wyglądało to naprawdę jak przyzwoity hotel. Tyle, że nikogo tam nie było.
Udawałam się pośpiesznie tam, gdzie zwykle. A oni nadal tam byli. Tyle, że siedzieli w jasnym pokoju w czerwonych fotelach.
-Witamy. – Urho wstał i błyskawicznie znalazł się obok mnie, chwytając mnie pod rękę i prowadząc do czerwonej kanapy.
Można byłoby pomyśleć, że są to zupełnie normalni i w porządku ludzie… Tyle, że prócz Kinez nie byli to ludzie a już w szczególności nie w porządku.
-Więc jednak zgodziłaś się zostać ze mną pod postacią anielicy?
Zawahałam się. Tak naprawdę to nie byłam pewna, czy naprawdę chcę to zrobić… W sumie to nie chciałam, nawet bardzo, ale inaczej nie mogłam. Spojrzałam z nienawiścią w oczach na blondyna, którego nienawidziłam z całego serca.
Może ta sytuacja miała, m u s i a ł a się zdarzyć. Może takie było moje przeznaczenie… Ale dlaczego? Czemu ktoś chciał dzięki temu zniszczyć mi życie? W sumie to mogłam się jeszcze wycofać…

Z lekkim wahaniem w głosie odpowiedziałam mu...




P.S
Ten rozdział pisałam dziś a zawsze byłam tak o dwa do przodu, więc trochę minie nim pojawi się następny... :)
+ Kto gra w lola albo chce zacząć? Przydałby mi się towarzysz/ towarzyszka do gier i gadania przy tym na Skype :D Wiek nie gra roli... Piszcie w komentarzach, jeśli chcielibyście ze mną pograć :) Nie gryzę !

Rozdział 16

-Amon?
-Tak, Nika?
-Ktoś u mnie był – oznajmiłam. Trzęsły mi się ręce tak, że z trudem trzymałam telefon przy uchu.
Ta kartka była albo głupim żartem, albo znów miałam kłopoty.
-Skąd wiesz?
-Przyjdź do mnie, błagam… - pisnęłam spanikowana.
-Za chwilę będę – rzucił pośpiesznie i rozłączył się.
Po upływie niecałej minuty zobaczyłam ciemną postać pukającą w szybę okna. Otworzyłam je i wpuściłam chłopaka do środka. Zdążyłam zobaczyć jeszcze parę jego kruczoczarnych skrzydeł ułożonych na plecach, znikających powoli.
Amon podszedł do mnie i przytulił mocno, głaszcząc po plecach.
-Co się stało?
Wskazałam mu kartkę, leżącą na biurku. Chłopak puścił mnie i podszedł do niej, po czym przejechał palcem po literze „e” i oblizał go.
-Krew zwierzęca.
-Bardzo pocieszające.
-W każdym razie to lepiej niż krew ludzka, prawda?
Przewróciłam oczami.
-Zastań i mnie na noc.
-Zavebe Zavebe Borys nie będą mieli nic przeciwko?
Zmarszczyłam brwi.
-Skąd niby…
-Już wiedzą, że ktoś ciebie jest – przerwał mi – Zavebe za chwilę pewnie będzie chciał przyjść i sprawdzić co i jak. Nie powiesz mu nic, nie wspomnisz o mnie ani słowem ani o tej kartce. Ja spróbuję zrobić coś, żeby przestał czuć moją obecność.
Przytaknęłam. Wtedy Amon wyskoczył przez okno. W tym samym czasie do pokoju wszedł Zavebe.
-Hej, puka się!
-Wybacz. Tak tylko chciałem sprawdzić, czy… Cię przestraszę. – Uśmiechnął się.
-Tandetne. Czego chcesz?
-Ktoś u ciebie był? – spytał, rozglądając się po pokoju.
-Dagon.
-Ach, tak. Nie musiał się już zwijać.
-Musiał. Chcę już zrobić lekcje i iść spać. – Zastosowałam metodę babci i zaczęłam robić lekcje.
Chłopak westchnął i powoli wyszedł z pokoju. Odczekałam chwilę i odwróciłam się w stronę okna, by zawołać ciemnowłosego chłopaka, lecz ten już siedział na moim łóżku.
-Nie czuje cię?
-Nie. Musimy pomyśleć, o co chodzi z tą kartką.
-Nie czujesz na przykład zapachu osoby, która to napisała?
-Nie jestem psem – warknął – poza tym czuję tylko anioły, a jeśli anioł umiał się zamaskować to nie umiem wyczuć niczego.
-Wybacz, po prostu myślałam… Nie chciałam, by to tak zabrzmiało…
-Wiem – zakończył rozmowę pocałunkiem.


Rano, następnego dnia Amon zostawił mi na poduszce obok karteczkę:
„Do zobaczenia w szkole.”
Uśmiechnęłam się tylko i wygramoliłam z lóżka.
Jedząc śniadanie rozmawiałam z Borysem. Opowiadał mi, jak to był kiedyś rycerzem, najlepszym za czasów średniowiecza. Gdy ludzie odkryli jego zdolność do błyskawicznej regeneracji i nieśmiertelność, musiał zakończyć swą działalność i zająć się czymś innym. Mówił też o osobach, którymi się opiekował. O tych, których lubił a także o tych, których uśmierciłby, gdyby mógł.
Starszy pan był nadzwyczaj energiczny. Latał po kuchni w tą i z powrotem, szykując mi drugie śniadanie do szkoły, którego nie chciałam, lecz Borys nalegał.
Zavebe za to nie okazał się być porannym ptaszkiem. Miał to po babci.


W szkole wszystko się zmieniło. Amona zapoznałam bardziej z Rosie. Polubili się. Każdą przerwę spędzałam w ich towarzystwie. I na każdej przechwytywałam spojrzenia zazdrosnych dziewczyn, gapiących się na moje splecione palce z palcami Amonem.
Urho chyba omijał mnie szerokim łukiem, albo zrobił się niewidzialny, bo nigdzie na szczęście go nie widziałam.
Ach, co ta miłość czyni z ludźmi…
Kinez wciąż chodziła nadęta. Od czasu do czasu rzucała złośliwe uśmieszki w stronę Amona, na co chłopak nie reagował. I bardzo dobrze.

Na wychowaniu fizycznym trener oznajmił, że niedługo będą biegu przełajowe w lesie, na kilometr dla dziewczyn a dwa dla chłopców. Oczywiście miałam zamiar wziąć w nich udział.
-Ja to cię podziwiam – powiedziała Rosie, sącząc zimną Pepsi przez słomkę. – Mi nigdy nie chciałoby się w ogóle tam iść, a co dopiero biegać.
Siedziałyśmy w stołówce szkolnej, jedząc wykupiony obiad. Składał się on z mojego ulubionego dania, a mianowicie kopytek ze śmietaną i cukrem. Drugie w kolejce było spaghetti, którego nie umieścili w szkolnym menu. Gdyby było, wykupiłabym chyba wszystkie obiady na cały rok szkolny.
Była to pierwsza przerwa, na której Amona z nami nie było. Powiedział, że musiał coś załatwić i zniknął, co jakoś szczególnie mnie nie dziwiło.
-Wiesz, to zależy od osoby. Wiele jest takich, co lubią się męczyć, ale też takie, co najchętniej nie ruszaliby dupy sprzed telewizora. – Wytknęłam język w stronę Rosie i nim zdążyły do niej dotrzeć moje słowa, wstałam, odnosząc talerze.
-Nie jestem no-life’m!
-Wiem, wiem, to było żartem.
Nienawidziłam stać w kolejkach. Ludzie zachowywali się okropnie. Przepychali się, szturchali, wyzywali. W tamtym momencie miałam okazję powąchać najsłodszy perfum świata od stojącej przede mną rudowłosej dziewczyny. O mało nie zemdlałam.
Wychodząc ze stołówki zaczepiła mnie Jinx, dziewczyna z mojej klasy.
-Nika, masz zgodę. Jutro trzeba oddać ją trenerowi.
-Dzięki. – Wzięłam od dziewczyny w niebieskich włosach kartkę i zginając ją na pół schowałam do kieszeni spodni.
-Co tam masz?
Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie od tyłu.
-Zgodę.
-Na co?
-Biegi.
-Moja zdolna dziewczynka. – Pocałował mnie w ucho i puścił. – Będę mógł przyjść i popatrzeć?
-Jasne. Możesz wziąć ze sobą Rosie, samej by się na pewno jej nie chciało przyjść – westchnęłam.
-Zobaczę co da się zrobić. Chodź, mamy chemię.
Gdy doszliśmy do klasy zabrzmiał dzwonek. Weszliśmy do sali, gdzie zawsze było strasznie zimno i gdyby nie ciepło bijące od ciemnowłosego chłopaka siedzącego obok mnie to pewnie bym zamarzła.
Tamtego dnia akurat zaczął szwankować dzwonek i raz, co raz zacinał się, uparcie chcąc dzwonić. I akurat na chemii dzwonek ten zaczęli naprawiać, więc nie słychać było nic prócz głośnego „dryyyyyyyyyyyyyń”. Siedząc tak w ławce czułam się strasznie dziwnie, a po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać się, czy to nie oby alarm przeciwpożarowy. Nikt nie mógł skupić się na zrozumieniu słów profesora. W sumie to nikt nawet go nie słyszał. A gdy po upływie piętnastu męczących minut zapadła błoga cisza, zaczęliśmy normalną lekcję.


Po szkole Dagon przyszedł po mnie do domu. Spędziliśmy dzień na mieście, wariując. Brakowało mi tego, nawet bardzo.


Cztery następne dni upłynęły szybko i nic ciekawego się nie wydarzyło. O Abir nie usłyszałam ani słowa, zresztą tak samo jak o Urho. Wciąż szumiało mi w głowie pytanie, kim naprawdę był ten chłopak. Niestety zapowiadało się na to, że już nigdy nie dowiem się prawdy.
Był więc piątek, siedemnastego września. Od początku roku szkolnego upłynęły ponad dwa tygodnie.
Dziwiło mnie to, że Borys całe dnie spędzał u nas jak członek rodziny, a w nocy znikał nie wiadomo gdzie. Zapytałam będąc w kuchni, gdzie tak znika, na co odparł:
-Każdy ma swoje tajemnice, Nika.
Westchnęłam tylko głośno i poszłam przebrać się w strój do biegania. W końcu za godzinę, na szesnastą miałam stawić się w wyznaczonym miejscu gdzieś w głębi lasu otaczającego nasz dom. W międzyczasie zadzwoniłam do Dagona.
-Hej, będziesz?
-A Amon będzie?
-Chyba…
-To będę, ale mnie nie zobaczysz.
-Ej!
-Muszę już lecieć – odparł pośpiesznie i usłyszałam sygnał zakończonego połączenia.
Pół godziny przed szesnastą zameldowałam się u trenera o dziwnym nazwisku – Tupak a następnie udałam się w poszukiwanie kogoś znajomego. Wszyscy, Wszyscy osób było dużo, biegali we wszystkie strony rozwalając specjalnie, lub niespecjalnie, taśmę przyklejoną do drzew, która miała wyznaczyć nam trasę.
Na Rosie natknęłam się… przy bufecie. Na jej widok parsknęłam śmiechem.
-Hej, zostaw coś innym.
Dziewczyna spojrzała w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami, lecz gdy mnie rozpoznała uśmiechnęła się i odeszła od stolika z jedzeniem.
-Nikt nie je a szkoda, żeby się zmarnowało. Poza tym sportowcy muszą dbać o linię, czy coś takiego. – Machnęła ręką i wyrzuciła do kosza na śmieci plastikowy kubek z napisem „Coca Cola”. – Cóż za strzał.
Westchnęłam rozbawiona zachowaniem mojej koleżanki, po czym rozejrzałam się.
-Amon z tobą nie przyszedł? – spytałam zaniepokojona.
-A, no właśnie, niespodzianka! Ruszyłam cztery litery sprzed telewizora i przyszłam sama!
-Więc Amon…
-Tu jesteś! – zawołał ktoś za mną.
Odwróciłam się i ujrzałam ciemnowłosego chłopaka. Uśmiechnęłam się radośnie, lecz gdy zobaczyłam, kto stoi obok niego, uśmiech zniknął mi z ust.
-Abir – syknęłam.
-Spotkałem ją po drodze i pomyślałem, że może… - zaczął Amon, uciekając wzrokiem i przejeżdżając ręką po włosach z tyłu głowy, lecz gdy zorientował się, że zaczęłam powoli iść w przeciwną stronę zamilkł i podszedł do mnie.
-Znowu? Znowu to samo? Abir chciała cię przeprosić i życzyć wygranej.
Przewróciłam oczami. Nie chciałam znów zachować się jak idiotka więc wróciłam do Rosie i Abir, obserwujące w milczeniu tę scenę.
Amon dołączył do nas i szturchnął zniesmaczoną Abir w ramię.
-No, więc, ten… - zaczęła, mrużąc słodko oczka – chciałam cię przeprosić za kłopoty ostatnim razem.
Uniosłam brew.
-Wybaczcie, ale muszę iść kogoś poszukać. Rosie, pomożesz mi? – Pociągnęłam ją za łokieć, nim zdążyła odpowiedzieć.
Gdy już oddaliłyśmy się od Amona i Abir, dziewczyna zapytała:
-Była już między tobą a tą lalą jakaś spina? Czemu mi nic nie mówiłaś?
-A czemu ty nie mówisz mi o tobie i Zavebe?
-Bo… Ech, nie ważne, dobra. Kogo chciałaś poszukać?
-Dagona.
-Nie widziałam go tu, może zapomniał czy coś…
-Hej wam! – Jak na zawołanie przed nami pojawił się jasnowłosy chłopak,
-Czyli jednak się nie ukrywasz? – spytałam, na co Dagon jedynie się uśmiechnął.
-Hej, Nika, a Zavebe nie będzie?
-Chyba nawet nie wie, że mam biegi.
-Lepiej do niego zadzwonię. – Dziewczyna wyjęła czarny telefon z torebki i w tym samym momencie z głośników rozbrzmiał głos:
-Uwaga! Licealistki proszone są na start!
-Trzymajcie kciuki! – powiedziałam i pobiegłam na start.
Rozgrzałam się szybko i ustawiłam na linii wykonanej z taśmy klejącej.
-Na miejsca, gotowi, start!
Usłyszałam strzał z pistoletu i wystartowałam razem z ośmioma innymi dziewczynami z naszego liceum. Znałam tylko jedną z nich – Jinx.
Trasa na początku była dość łatwa. Udeptana ścieżka, którą szłam zazwyczaj do miasta, prowadziła prosto i biegło się nią beza problemów. Jedyną wkurzającą rzeczą były gałęzie drzew czy krzaków, drapiące ciało.
Potem trasa skręcała w lewo, gdzie biec musiałyśmy przez ściółkę i wystające z ziemi gdzieniegdzie konary. Szło mi dość dobrze z racji, iż często tu biegałam.
Przed przejściem do innego terenu jedna z dziewczyn potknęła się i jej koleżanka musiała pomóc jej wrócić, dzięki czemu zostałyśmy w siódemkę.
Cały czas starałam się biec w tym samym tempie, co dawało mi przewagę, ale też w pewnych momentach zostawałam w tyle.
W połowie drogi byłam daleko przed dziewczynami, więc przyśpieszyłam, by nie mogły mnie już dogonić. Biegłam tak zmęczona i zmachana, gdy nagle zza drzewa wyskoczył… Zavebe. Nie zdążyłam wyhamować i wpadłam z krzykiem na chłopaka. Runęliśmy na ziemię tak, ze znalazłam się na nim przygniatając go.
-Wybacz – pisnęłam, wstając niezdarnie – muszę iść.
-Nie! – Chłopak zatrzymał mnie, łapiąc za łokieć – szybko, porwali babcię!
Stałam tak chwilę, wpatrując się w Zavebe.
-Żartujesz, prawda? – spytałam z wahaniem.
-Nie! Chodź, szybko! – zawołał spanikowany, ciągnąc lekko w stronę domu.
Przeklęłam w myślach i warknęłam:
-Znowu coś nie tak, do cholery, nie wyrabiam już!
-Chodź!
-Zawołajmy może Amona i Dagona, pomogą nam. – Chciałam już odwrócić się i iść na start, lecz Zavebe pociągnął mnie za ramię i odparł:
-Nika, nie ma czasu! Oni mogą zrobić coś babci!
Zamilkłam i pobiegliśmy jak najszybciej się dało.
Gdy z daleka ujrzałam nasz dom, przeraziłam się. Drzwi były wywarzone a okna powybijane. Wbiegłam szybko do domu. I ujrzałam tam chaos. Wszystko było zniszczone. Telewizor leżał w kawałkach na podłodze, kanapa była porozrywana, naczynia w kuchni leżały rozbite na podłodze, ściany przesiąknięte były zapachem dymu a gdzieniegdzie widać było przypaloną tapetę.
Zamarłam, gdy poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Gdy odwróciłam się, z ulgą dostrzegłam Borysa. Miał on krew na koszulce, choć jego rany były niczym draśnięcie szpilką. Po chwili nie było ich już w ogóle. Widać było, że opadał z sił po walce, lecz nie przejmował się sobą, bo wciąż poważał:
-Muriel…
A gdy spojrzał na mnie swymi załzawionymi oczami odparł:
-Broniłem jej, ale nie dałem rady. Nie miałem z nimi szans…
-Z kim? Co się stało? Dlaczego babcia?!
-Broniłem jej, broniłem… - powtarzał, jakby majaczył.
Podbiegłam do Zavebe i złapałam go za ramiona.
-Co się tu stało?!
-Włamali się do domu, gdy tylko wyszłaś. Nie znam żadnego z nich, a było ich tam pięciu. Upadli. Walczyliśmy z nimi, ale porwali babcię i znikli… - odpowiedział zrozpaczony.
Upadłam na kolana, nie zważając na szkło, wbijające mi się w kolana. Spojrzałam bez wyrazu na krew spływającą z moich kolan na biały dywanik, po czym ukryłam twarz w dłoniach przeklinając siebie.
Wtedy usłyszałam czyjś głos:
-Nika, przyjdź do mnie, to oddam ci babcię…
Zerknęłam na zdezorientowanego Zavebe, którego głos rozbrzmiewający w całym domu wyraźnie przeraził.
-Co? – szepnęłam.
-Pamiętasz, gdzie była Rosie? Czekam do wieczora.
I zapadła mrożąca krew w żyłach cisza.
Rozpoznałam ten głos. Głos, który sprawiał, że moje ciało przeszywały dreszcze.
-Co? Gdzie była Rosie? – spytał Zavebe.
-Nie ma czasu, potem ci wyjaśnię. – Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia.
-Hej, Borysie, nie idź za nami. Zostań tu, lub wróć na górę, by się uspokoić.
I wyszliśmy.
Zaprowadziłam… brata, tak, już nauczyłam się być jego siostrą. Więc zaprowadziłam go przed ruinę, gdzie kiedyś Asbiel przetrzymywał Rosie. To tam właśnie dowiedziałam się o aniołach.
-Co to za rudera? – spytał, patrząc na ruinę.
-Tu Asbiel trzymał kiedyś Rosie.
-Ale ona nigdy…
-Nie pamięta tego – przerwałam mu – na szczęście. To stąd mam tę bliznę. – Pokazałam mu prawą dłoń.
-Więc chodźmy.
-Nie – zaprzeczyłam.
-Co?

-To moja sprawa. Moja i jego – odparłam i stanowczym krokiem, ze złością w oczach wkroczyłam w mrok.




P.S
Kurde, dopiero teraz ogarnęłam , że wcześniej wrzuciłam dwa rozdziały naraz... Teraz już to rozdzieliłam + wrzucam zaraz od razu nowy rozdział.