-Cześć
– przywitał Dagona z miłym uśmiechem na ustach.
Przez
chwilę zastanawiałam się, czy był szczery, czy wymuszony.
Mój
przyjaciel ignorując Amona, siedział w dalszym ciągu sztywno na kanapie.
Westchnęłam
i pociągnęłam bruneta za łokieć w stronę schodów.
-Drugi
pokój –poinformowałam gościa.
Gdy
weszliśmy, zamknęłam drzwi przekręcając klucz w drzwiach ostrożnie, by chłopak
nie zauważył.
W sumie, po co? – zapytałam się w myślach i
chciałam wrócić, by odkluczyć drzwi, lecz w ostatniej chwili się rozmyśliłam.
Przynajmniej mi
nie ucieknie.
- |Uśmiechnęłam się na tę myśl.
Amon
rozejrzał się i spojrzał na mnie pytająco.
-Siadaj
na łóżku.
Uśmiechnął
się i posłusznie spoczął, po czym zajęłam miejsce obok.
Zapadła
niezręczna cisza, którą zagłuszał jedynie dźwięk grającego telewizora z dołu.
Usłyszałam, jak ktoś krzyczy „GOOOOL!” więc domyśliłam się, że Dagon nam nie
przeszkodzi, gdyż leci mecz. Mój przyjaciel uwielbiał mecze piłki nożnej i za
nic by żadnego nie przegapił.
-Wiesz,
Dagon zazwyczaj jest przyjaźnie nastawiony do ludzi. Nie wiem, co mu jest… -
zaczęłam, krzyżując nogi.
-Rozumiem
– odparł, wodząc wzrokiem po pokoju. Widać było, że coś nie tak. Wydawał się
być niespokojny.
Wzięłam
głęboki wdech i wydech, po czym zapytałam:
-Wszystko
gra?
Spojrzał
na mnie z ukosa, odgarniając włosy z oczu.
-Chciałem
ci coś powiedzieć… - zaczął, rozglądając się panicznie po pokoju, lecz przerwał
mu dzwonek telefonu.
-Wybacz
na sekundę. – Wstałam niechętnie, podeszłam do biurka i podniosłam telefon.
Dzwoniła Rosie.
Oh, Rosie,
dlaczego przerywasz mi w takim momencie?
Wyciszyłam
dźwięk, po czym spojrzałam przepraszająco na Amona. Miałam właśnie wrócić do
chłopaka, lecz zobaczyłam, że Rosie znów dzwoniła. Tym razem odebrałam. Rosie
nie dzwoniła nigdy dwa razy, jeśli nie byłoby to coś ważnego.
-Tak?
Odpowiedziała
mi cisza.
-Ros…
-Pomóż
mi, jestem gdzieś w lesie, podobnym do tego, w którym mieszka Amon, może tym
samym. Jest ciemno i… cegły. To chyba budynek z cegieł. Duży, z korytarzami…
Błagam, pomóż mi, Ni... – Przerwano połączenie.
Stałam
tak z telefonem wciąż przy uchu i przerażeniem w oczach.
To prawda? Czy
Rosie robi sobie ze mnie żart…? Nie. To nie w jej stylu. Poza tym, miała drżący
głos. Bała się…
Nieświadomie
przyłożyłam głośnik telefonu do ust, ściskając go mocno.
-Nika?
Coś się stało? – Wstał i podszedł do mnie.
-Rosie
powiedziała, że jest w lesie, w dużym budynku z cegieł, błagała o pomoc…
Myślisz, że ją porwano? – zapytałam szeptem.
-Spodziewałem
się tego… Idziemy – rzucił, wziął mnie za rękę i pociągnął lekko w stronę
korytarza.
W
normalnej sytuacji ten gest wiele by dla mnie znaczył, lecz w tamtym momencie
sparaliżował mnie strach i byłam wręcz wpółprzytomna.
Gdy
ciemnooki chłopak siłował się z zakluczonymi drzwiami, zrozumiałam, co się
dzieje, puściwszy rękę wzięłam klucz z szafki i przekręciłam w zamku. Zeszliśmy
pośpiesznie na dół, ubraliśmy buty i mieliśmy już wychodzić, gdy Dagon stanął w
korytarzy, patrząc na mnie oczekująco.
-Rosie
porwano! – krzyknęłam panicznie i wyszłam, a za mną Amon i Dagon.
-Skąd
wiesz?
-Dzwoniła,
przerwano połączenie… Może ten ktoś dowiedział się, że kontaktowała się ze mną
i coś jej zrobił – pisnęłam. Do oczu napływały mi łzy.
-Gdzie
jest? – zapytał, tym razem Amona.
Wymieniłam
spojrzenie z brunetem,
-Wiem
gdzie, zaprowadzę was.
Gdy
byliśmy już przy wejściu do lasu, Dagon zatrzymał się i wyjął z kieszeni spodni
kluczyki do samochodu.
-Nie
lepiej jeepem?
Pobiegł
do ciemnozielonego samochodu terenowego, wsiadł i podjechał do nas. Amon
podszedł do okna od strony siedzenia kierowcy.
-Słuchaj,
lepiej będzie, jeśli ja poprowadzę.
-Nie
ufam ci – burknął.
-Zapomnij
o tym na chwilę, tu chodzi o czyjeś życie! – krzyknął rozgniewany.
-A
co, musisz ocalić czyjeś życie, by znów być tym, czym byłeś? – szepnął, a w
jego oczach pojawiły się iskry.
-Co
ty bredzisz?
-O
co wam chodzi? – zapytałam, śledząc całą tę scenę.
-O
nic – syknął mój przyjaciel, po czym wyszedł z auta, nie patrząc na Amona i
zajął miejsce z tyłu, podczas gdy brunet zgrabnie wskoczył za kierownicę.
Zapiął pas i uruchomił silnik.
Wskoczyłam
pośpiesznie na siedzenie z przodu i bez problemów ruszyliśmy, jak się okazało,
do lasu, gdzie mieszkał Amon.
Całą
drogę każdy zajęty był swoimi myślami. Byłam wdzięczna, że chociaż chłopcy
przepełnienie byli nienawiścią do siebie, to nie ukazywali jej w tamtym
momencie. Choć szczerze miałam nadzieję, że po tym wszystkim chociaż trochę się
polubią.
Amon
prowadził samochód spokojnie, choć tak szybko, na ile pozwalało mu ograniczenie
prędkości w mieście i lesie. Widziałam, jak zaciskał ręce na kierownicy,
stukając ją nerwowo palcami.
Nie denerwuj
się, nie masz czym…
- pomyślałam, nie mając odwagi powiedzieć mu to na głos. Choć chłopak nie
czytał mi w myślach, mogłam zauważyć, że trochę się uspokoił.
Raz,
co raz zerkałam na osoby, które mijaliśmy. Wszystkie twarze miały ten sam
wyraz, wydawało się, iż każdy człowiek był smutny, przygnębiony czy zagubiony w
tym świecie. Chciałam móc czytać w myślach i poznać przyczyny ich zmartwień.
Zawsze należałam do osób, które chcą pomóc, nawet tym, których nie znałam i
którzy mieli czarną przeszłość. Chciałam otoczyć samotnych ludzi opieką,
smutnych pocieszyć, zmartwionych zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Z tą
częścią mnie nie dało się walczyć. Po prostu tak miałam, czy chciałam czy nie.
Gdy
dotarliśmy na skraj lasu, wysiedliśmy z samochodu.
-Resztę
drogi musimy iść pieszo – oznajmił Amon.
-Nie
ma żadnej drogi dla samochodów? – zapytałam.
Chłopak
przecząco pokręcił głową.
-Myślę,
że ty, Nika, powinnaś zostać…
Spojrzałam
ze złością na bruneta.
-To
moja przyjaciółka! – krzyknęłam.
Amon
westchnął i ruszył w głąb lasu.
-Nika,
może jednak…
Spojrzałam
na Dagona z wyrzutem i ruszyłam, zostawiając go w tyle.
Maszerowaliśmy
w milczeniu, jakieś dziesięć minut. Gdyby nie odgłosy natury, pewnie nie
wytrzymałabym tej ciszy dzwoniącej w uszach.
-Nie
można szybciej? Tu każda sekunda się liczy! – jęknęłam.
Zignorowali
mnie.
-Może
wezwiemy policję?
-Nie
– odparli jednocześnie.
-Niby
czemu?
Amon
podszedł do mnie i złapał delikatnie za ramiona, patrząc mi głęboko w oczy.
-Wszystko
ci potem wytłumaczę.
-Nie!
– syknął Dagon. – Co ty wygadujesz?
-Nie
uważasz, że najwyższy czas, by poznała prawdę? – zapytał spokojnie.
Dagon
spiorunował Amona spojrzeniem i ruszyliśmy dalej.
-Jaką
prawdę? - zapytałam, układając sobie wszystko w głowie.
Chłopcy
znów zignorowali moje pytanie.
-To
tutaj! – zawołał ciemnowłosy chłopak, wskazując stary, zrujnowany budynek.
-Na
pewno? – zapytałam z nutą wahania w głosie.
-Zaufaj
mi.
Zaufałam.
Budynek
był niegdyś czteropiętrowy, teraz zostały tylko trzy piętra z kawałkiem
czwartego. Cały pomalowany był na biało i byłam pewna, że gdy był jeszcze
sprawny, prezentował się dobrze. Teraz farba odchodziła prawie wszędzie i
gdzieniegdzie widać było namalowane wulgarne graffiti. Gdy tak przyglądałam mu
się, miałam wrażenie, że tylko czeka, aż wejdziemy, by się zawalić.
Podeszliśmy
do głównego wejścia, którym była wnęka niegdyś z drzwiami, o czym świadczyły
przymocowane po obu jej stronach metalowe, zardzewiałe zawiasy.
-Wchodzę
– odparł Dagon, po czym wszedł do budynku.
Amon
także miał już przekroczyć próg ruiny, gdy zawahał się i odwrócił w moją
stronę.
-No
co? – zapytałam.
-Ty
zostajesz.
-Co?!
Nie ma mowy…
Ku
mojemu zdziwieniu objął mnie i delikatnie, z uczuciem zaczął głaskać po
włosach. Nie raz marzyłam o tej chwili, nie raz wyobrażałam sobie, co bym
zrobiła w takiej sytuacji, lecz w tamtym momencie stałam sztywno, zaskoczona.
Po
chwili objęłam chłopaka w pasie i wtuliłam głowę w jego szyję, przyciągając go
mocniej do siebie.
-Posłuchaj,
jesteś dla mnie bardzo ważna i nie pozwolę, byś ryzykowała życie. Zbyt mało wiosen
przeżyłaś, zbyt mało pięknych rzeczy widziałaś, zbyt mało wiesz o świecie… -
szepnął mi do ucha.
Moje
serce zaczęło bić szybko a na usta wpłynął uśmiech. O takim czymś nie śmiałam
nawet marzyć.
-Ale…
- zaczęłam po chwili, lecz nagle ogarnęło mnie pragnienie zostania w
bezpiecznym miejscu.
-Bez
żadnego ale, nie martw się o Rosie, znajdziemy ją. – Pocałował mnie pośpiesznie
w czoło i wszedł do ciemnego pomieszczenia, po czym objęła go ciemność i
zniknął mi z oczu.
Zostałam
sama, z moim zdziwieniem i rumieńcami na policzkach.
Wtem
wyobraziłam sobie Rosie. Przerażoną, drżącą, z gorącymi łzami płynącymi po
policzkach, z jakimś mordercą, czy mafią i pragnienie poczucia bezpieczeństwa
zmalało a jego miejsce zajęła adrenalina.
Kłócąc
się ze sobą w myślach wkroczyłam do pomieszczenia, gdzie otulił mnie mrok.
Poczułam
uderzenie zimna, tak silne, że dostałam gęsiej skórki. W budynku mogło być
około dwóch stopni, podczas gdy na zewnątrz było ponad dwadzieścia.
Chciałam
krzyknąć „ej, chłopaki!”, lecz powstrzymałam się, przypomniawszy sobie, iż był
to stary budynek, mogący za chwilę się rozpaść.
Gdy
moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzałam dość duży hol. Po połamanym,
drewnianym kontuarze i starej, wyblakłej kanapie znajdującej się na środku
pomieszczenia pomyślałam, że był to niegdyś mały hotelik.
Na
podłodze było pełno szkła, zapewne od potłuczonych szyb, czy szklanych
stolików. Gdzie niegdzie walały się butelki i pożółkłe, podarte kartki. Parapety
porośnięte były mchem, a wybite okna zasłonięte były czerwonymi, grubymi
zasłonami, które nie wyglądały na stare, jak reszta rzeczy w pomieszczeniu.
Wręcz przeciwnie, można byłoby pomyśleć, że ktoś powiesił je wczoraj, czy
dzisiaj.
Może ktoś tu
mieszka, albo ma swoją siedzibę.
Wzdrygnęłam
się.
Po
obu stronach holu znajdowały się podłużne korytarze, całe zalane mrokiem. Na
przeciw mnie znajdowała się stara, zardzewiała i niezdolna do użytku winda, a
obok niej drzwi. Zapewne po drugiej stronie znajdowały się schody, w razie jej
awarii.
Nagle
ze swojej lewej strony usłyszałam odgłos tłuczonego szkła. Przeszył mnie
dreszcz i najciszej jak mogłam, weszłam w głąb korytarza.
Rękoma
wodziłam wzdłuż ściany, by nie zgubić się w mroku i przed postawieniem kolejnego
kroku sprawdzałam, gdzie stawiam stopę.
W
pewnym momencie moje palce wyczuły wgłębienie w ścianie i śliską, gładką
powierzchnię. Przejechałam ręką wzdłuż podłużnej powierzchni i zorientowałam
się, że były to lakierowane drzwi. Złapałam zimną, metalową klamkę i
przekręciłam ją, otwierając drzwi.
Pomieszczenie,
do którego weszłam okazało się być sporym, eleganckim pokojem, którego
oświetlały wątłe promyki światła słonecznego, dochodzącego zza dziurawej
zasłony. Podeszłam do niej i odgarnęłam na bok, odsłaniając kwadratowe okno z
wybitą szybą.
Wychodząc
z pomieszczenia nie patrzyłam pod nogi i niechcący nadepnęłam na szkło, które
przebiło lewego sandała i zraniło mnie w stopę.
-Auuć
– zapiszczałam mimowolnie, zakrywając usta. Podeszłam do ściany, oparłam się o
nią, zdjęłam sandała i zobaczyłam, jak głęboka była rana.
Zacisnąwszy
zęby, wyjęłam dość spory kawałek przezroczystego szkła i rana zaczęła krwawić
obficiej. Przeszyłam wzrokiem pokój i dostrzegłam w miarę czysty materiał na
odwróconym do góry nogami stołku w rogu pokoju. Założyłam sandała i kulejąc
przeszłam przez pokój, tym razem patrząc gdzie stawiam kroki. Wzięłam zielony
materiał, owinęłam nim stopę i związałam dość mocno, z powrotem wkładając buta
na nogę.
Chociaż
każdy krok sprawiał mi ogromny ból, wyszłam z pokoju zostawiając otwarte drzwi
by, choć trochę oświetlić drogę i poszłam dalej.
Korytarz
miał po obu stronach po pięć jednakowych drzwi drzwi. Na końcu znajdowały się
inne, pomalowane na biało z napisem „wyłącznie dla personelu”.
Pchnęłam
drzwi i moim oczom ukazały się schody, prowadzące prawdopodobnie do piwnicy
budynku.
Zeszłam
ostrożnie, starając się zachować ciszę, lecz schody skrzypiały dość głośno.
Przestraszyłam się, że ktoś może mnie usłyszeć i zrobiło mi się ciepło, mimo
tak niskiej temperatury.
W
piwnicy było jednak cieplej, niż na górze i z moich ust nie wydobywała się już
para.
Zeszłam
ze schodów i ujrzałam pomieszczenie pełne rur, pieców, skrzynek i tym podobnych
rzeczy.
-N…
Nie, bła…! – usłyszałam krzyk, zagłuszony uderzeniem.
Rosie.
Rozejrzałam
się wokół siebie, nie mając pojęcia, w którą stronę iść. Echo rozbrzmiewało ze
wszystkich stron.
-Tu
jest! – rozbrzmiał głos, który tym razem wyraźnie dobiegał z naprzeciwka.
Dagon.
Usłyszałam
głośny huk, który lekko mnie ogłuszył, po czym zgięłam się w pół, zakrywając
uszy. Później chwilę rozbrzmiewały krzyki czy wszelakie huki.
Szłam
po omacku przerażona, w stronę dobiegających głosów. Raz, co raz obijałam się o
potężny, dawno nieużywany piec czy jakiś zbiornik. Po chwili dotarłam do
pomieszczenia, w którym było zadziwiająco dużo wolnej przestrzeni. Odchodził z
niego wąski korytarz, prowadzący prawdopodobnie do pokoju za ścianą.
W
rogu dostrzegłam nieprzytomną dziewczynę ze związanymi i przymocowanymi do rury
rękoma. Jej głowa opadała bezwładnie a twarz zakrywały ciemnobrązowe włosy.
Nie
zważając na dość dziwne i zbyt głośne odgłosy walki dochodzące zza ściany
podbiegłam do przyjaciółki. Będąc prawie przy dziewczynie potknęłam się o
własne nogi i runęłam na ziemię, wyciągając odruchowo ręce przed siebie. Na
moje nieszczęście trafiłam dłonią w wystający z betonowej podłogi, cienki
gwóźdź.
Krzyknęłam,
czując niemiłosierny ból, pulsujący w prawej dłoni. Wyjęłam gwóźdź, czując, jak
zalewa mnie jeszcze większa fala bólu i ponownie krzyknęłam.
Rana
zaczęła krwawić tak, że gęsta ciecz natychmiast utworzyła kałużę na betonie.
Zdrowa
ręką odgarnęłam włosy z twarzy Rosie. Miała podbite oko i wyraźny ślad
uderzenia na policzku.
Spróbowałam
oswobodzić jej ręce z dość grubego sznura, nadaremnie.
Nagle
wszystkie odgłosy ucichły a ja zamarłam.
Odwróciłam
się w stronę korytarza i ujrzałam postać, trzymającą metalową rurę w rękach.
Jej tors i głowa okryte były mrokiem.
-Nie..
– szepnęłam, dostrzegając krew spływającą obficie po metalu.
Mężczyzna
wyłonił się z cienia i od razu rozpoznałam jego twarz.
-Witaj,
znów. – Uśmiechnął się, odrzucając rurkę na bok.
Był
to ten sam brązowowłosy psychopata, który zaatakował mnie w lesie.
-Gdzie
Amon i Dagon? – zapytałam drżącym głosem. Nie byłam pewna, czy chcę znać
odpowiedź.
-Ach,
wiesz, musiałem wyeliminować przeciwników – westchnął, robiąc krok w moją
stronę.
Poczułam,
jak piekące łzy spływają mi po policzku. Miałam ochotę go zabić. Rozejrzałam
się wokoło, w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym zabić czy chociażby zranić
mężczyznę. Nie ujrzałam niczego takiego, więc zrozpaczona spojrzałam na
czarnookiego.
-Morderca!
– krzyknęłam, na co tylko z rozbawieniem pokręcił głową.
Odczekałam
chwilę, aż zacznie coś mówić, lecz nie doczekawszy się, zapytałam:
-Co
chcesz zrobić?
-Wyjaśnię
ci wpierw parę rzeczy. – Zwrócił wzrok na moją krwawiącą rękę, po czym podszedł
do mnie. Zaczęłam się trząść z przerażenia.
-Nie
bój się. – Spróbował mnie uspokoić.
Rozdarł
swój lekko zakrwawiony rękaw garnituru i wydarł podłużny kawałek. Chwycił
ostrożnie moją rękę i obwiązał szczelnie ranę, po czym usiadł obok mnie.
-Nadal
się mnie boisz, prawda? – zapytał spokojnie.
-Jesteś
mordercą! – krzyknęłam.
-Może
to cię trochę uspokoi.
Jednym
ruchem rozerwał grube więzły i oswobodził ręce Rosie. Ciało dziewczyny padło
bezwładnie na moje kolana.
Wiedziałam,
że mężczyzna nie pozwoli mi uciec, więc wzięłam Rosie w objęcia i oparłam się o
ścianę.
-Więc
wytłumaczę ci, o co w tym wszystkim chodzi – odparł, zerkając na mnie z ukosa.
-Czy
zginę?
-Nie,
nie dopuszczę do tego. Wtedy całe moje starania poszłyby na marne.
-A…
Rosie?
-Nie
ma potrzeby jej uśmiercać. Poza tym to też pokrzyżowałoby mi moje plany.
Była
to chociaż jedna dobra wiadomość w natłoku złych.
-Zabiłeś
bliskie mi osoby… Amona i Dagona… - syknęłam, czując jak tracę siły poprzez
utratę dość sporej ilości krwi.
-Nie
zabiłem. Sprawiłem, że chwilowo są po prostu niezdolni do psucia mi planów.
-Co?
– zapytałam, nie zrozumiawszy jego słów.
-Już
mówię. Anioła nie da się od tak zabić. Szczególnie nie mógłbym uśmiercić
twojego jasnowłosego przyjaciela, bo w porównaniu do niego, jestem w niższej
hierarchii.
Otworzyłam
szeroko oczy ze zdziwienia.
Co ten idiota
wygaduje?!
-O
co ci do cholery chodzi? Po co opowiadasz mi te bajeczki?!
Zniecierpliwiony
przejechał dłońmi po włosach, odgarniając je do tyłu.
-Nie
przerywaj mi teraz, dobrze?
Nie
odpowiedziałam, więc kontynuował:
-Zacznę
od początku, wtedy będzie ci łatwiej zrozumieć.
A
tak w ogóle nazywam się Asbiel. Wybacz, zapomniałem się przedstawić.
Po
odejściu Boga, Upadli na czele Szatana postanowili wypowiedzieć wojnę aniołom.
Byli wtedy słabi, więc był to doskonały moment, by uderzyć i pokonać wrogów.
Wtedy byłem jeszcze Aniołem Stróżem.
Archanioł
Michał dał mi za zadanie nauczenie córki mego podopiecznego bycia aniołem. A
także wręcz zmuszenie jej do wstąpienia do armii. A polecenie od Archanioła to
rzecz święta. Gdy nie wypełni się danego zadania zsyłają nas do piekła i dają
czarne skrzydła. Nikt nie chciałby ponieść tej jakże surowej kary…
Poleciałem
więc do owego Sidriela i jego żony, Darleny. Niestety nie chcieli oddać mi
swego dziecka. Mieli zamiar zapewnić mu normalne życie.
Cóż
miałem zrobić? Nie chciałem zostać zesłany po podziemi. Zacząłem im grozić.
Niestety
nie udało mi się zabrać dziewczynki. Zostałem Upadłym, za niewykonanie
polecenia. I parę innych rzeczy, ale mniejsza.
Jeśli
teraz wypełnię rozkaz, będę mógł stanąć w niebie jako Panowanie. Jest to
najniższa rola anioła w hierarchii, lecz odpracowałbym to wszystko i wrócił do
swej dawnej posady. Rozumiesz? Dlatego właśnie musiałem cię tu ściągnąć. Z
pewnych źródeł wiedziałem, że będziesz chciała za wszelką cenę uratować bliską
ci śmiertelniczkę.
A
i poza tym… Wybaczysz mi ten incydent z przyduszaniem? Chciałem wymusić na
tobie siłą, byś mi pomogła, lecz obawiałem się, że jeszcze bardziej będziesz mi
odmawiać…
Siedziałam
oniemiała z lekko otwartą buzią.
Nie no, idiota.
-Nadal
ni wierzysz? Udowodnię ci. – Wstał, a z jego pleców wyrosły kruczoczarne,
ułożone wzdłuż ciała skrzydła.
Rozprostował
je i uśmiechnął się do mnie triumfalnie, widząc moje zaskoczenie.
Zatrzepotał
nimi dwa razy, wywołując silny podmuch wiatru i złożył z powrotem.
-Czyli…
czyli ja jestem… aniołem? – wyjąkałam.
-Tak.
Dokładnie półkrwi Archanielicą, po matce.
Przypomniał
mi się mój sen, gdzie widziałam moją mamę jako anioła z mężczyzną. W tamtym
momencie zorientowałam się, że z tym samym, który stał teraz naprzeciw mnie.
Czyli to
prawda…
Wtem
nagle na Asbiela naskoczył Dagon, przewracając go. Z jego pleców także
wyrastały skrzydła, lecz nie czarne, a śnieżnobiałe.
-Nie
wierzę… - wyszeptałam.
Amon
podbiegł do nich, przytrzymując ręce napastnika. Nie miał on narządu lotu, co
mnie zdziwiło. Asbiel mówił, że nie da się zabić moich przyjaciół, więc Amon
także musiał być istotą nadprzyrodzoną.
Obydwoje
mieli ubranie prawie całe nasączone krwią, lecz nie widać było na ich ciele
żadnych ran.
-Puścicie
mnie! Nie rozumiecie, że znów chcę być dobry?! – krzyknął Asbiel.
-Twoich
win już nie da się odkupić – powiedział Amon groźnym tonem, po czym sprawnym
ruchem złamał kark mężczyźnie.
Usłyszałam
odgłos pękających kości i przerażona zamknęłam oczy.
Rozległ
się huk rzuconego na podłogę ciała.
-Nika?
– Amon podbiegł do mnie, a zaraz za nim Dagon.
Jasnowłosy
chłopak podniósł z moich kolan Rosie i wziął ją na ręce.
-Z
Rosie wszystko dobrze. Jest lekko posiniaczona i wycieńczona, ale nic poważnego
jej nie jest. Zabieramy ją do domu – odparł mój przyjaciel.
Amon
pomógł mi wstać i przytulił ostrożnie, gładząc po włosach.
-Już
wszystko dobrze, nigdy więcej nie zobaczysz tego łajdaka – szepnął. – Jesteś
ranna?
-Ręka
i pięta – powiedziałam wpółprzytomna.
Podniósł
mnie i wziął na ręce w ten sam sposób, co Dagon Rosie.
Wtuliłam
głowę w jego szyję i poczułam, jak powieki same mi się zamykają.
Anioły – pomyślałam i straciłam
przytomność.