-Amon?
-Tak,
Nika?
-Ktoś
u mnie był – oznajmiłam. Trzęsły mi się ręce tak, że z trudem trzymałam telefon
przy uchu.
Ta
kartka była albo głupim żartem, albo znów miałam kłopoty.
-Skąd
wiesz?
-Przyjdź
do mnie, błagam… - pisnęłam spanikowana.
-Za
chwilę będę – rzucił pośpiesznie i rozłączył się.
Po
upływie niecałej minuty zobaczyłam ciemną postać pukającą w szybę okna.
Otworzyłam je i wpuściłam chłopaka do środka. Zdążyłam zobaczyć jeszcze parę
jego kruczoczarnych skrzydeł ułożonych na plecach, znikających powoli.
Amon
podszedł do mnie i przytulił mocno, głaszcząc po plecach.
-Co
się stało?
Wskazałam
mu kartkę, leżącą na biurku. Chłopak puścił mnie i podszedł do niej, po czym
przejechał palcem po literze „e” i oblizał go.
-Krew
zwierzęca.
-Bardzo
pocieszające.
-W
każdym razie to lepiej niż krew ludzka, prawda?
Przewróciłam
oczami.
-Zastań
i mnie na noc.
-Zavebe
Zavebe Borys nie będą mieli nic przeciwko?
Zmarszczyłam
brwi.
-Skąd
niby…
-Już
wiedzą, że ktoś ciebie jest – przerwał mi – Zavebe za chwilę pewnie będzie
chciał przyjść i sprawdzić co i jak. Nie powiesz mu nic, nie wspomnisz o mnie
ani słowem ani o tej kartce. Ja spróbuję zrobić coś, żeby przestał czuć moją
obecność.
Przytaknęłam.
Wtedy Amon wyskoczył przez okno. W tym samym czasie do pokoju wszedł Zavebe.
-Hej,
puka się!
-Wybacz.
Tak tylko chciałem sprawdzić, czy… Cię przestraszę. – Uśmiechnął się.
-Tandetne.
Czego chcesz?
-Ktoś
u ciebie był? – spytał, rozglądając się po pokoju.
-Dagon.
-Ach,
tak. Nie musiał się już zwijać.
-Musiał.
Chcę już zrobić lekcje i iść spać. – Zastosowałam metodę babci i zaczęłam robić
lekcje.
Chłopak
westchnął i powoli wyszedł z pokoju. Odczekałam chwilę i odwróciłam się w
stronę okna, by zawołać ciemnowłosego chłopaka, lecz ten już siedział na moim
łóżku.
-Nie
czuje cię?
-Nie.
Musimy pomyśleć, o co chodzi z tą kartką.
-Nie
czujesz na przykład zapachu osoby, która to napisała?
-Nie
jestem psem – warknął – poza tym czuję tylko anioły, a jeśli anioł umiał się
zamaskować to nie umiem wyczuć niczego.
-Wybacz,
po prostu myślałam… Nie chciałam, by to tak zabrzmiało…
-Wiem
– zakończył rozmowę pocałunkiem.
Rano,
następnego dnia Amon zostawił mi na poduszce obok karteczkę:
„Do
zobaczenia w szkole.”
Uśmiechnęłam
się tylko i wygramoliłam z lóżka.
Jedząc
śniadanie rozmawiałam z Borysem. Opowiadał mi, jak to był kiedyś rycerzem,
najlepszym za czasów średniowiecza. Gdy ludzie odkryli jego zdolność do
błyskawicznej regeneracji i nieśmiertelność, musiał zakończyć swą działalność i
zająć się czymś innym. Mówił też o osobach, którymi się opiekował. O tych, których
lubił a także o tych, których uśmierciłby, gdyby mógł.
Starszy
pan był nadzwyczaj energiczny. Latał po kuchni w tą i z powrotem, szykując mi
drugie śniadanie do szkoły, którego nie chciałam, lecz Borys nalegał.
Zavebe
za to nie okazał się być porannym ptaszkiem. Miał to po babci.
W
szkole wszystko się zmieniło. Amona zapoznałam bardziej z Rosie. Polubili się.
Każdą przerwę spędzałam w ich towarzystwie. I na każdej przechwytywałam
spojrzenia zazdrosnych dziewczyn, gapiących się na moje splecione palce z
palcami Amonem.
Urho
chyba omijał mnie szerokim łukiem, albo zrobił się niewidzialny, bo nigdzie na
szczęście go nie widziałam.
Ach, co ta miłość czyni z
ludźmi…
Kinez
wciąż chodziła nadęta. Od czasu do czasu rzucała złośliwe uśmieszki w stronę
Amona, na co chłopak nie reagował. I bardzo dobrze.
Na
wychowaniu fizycznym trener oznajmił, że niedługo będą biegu przełajowe w
lesie, na kilometr dla dziewczyn a dwa dla chłopców. Oczywiście miałam zamiar
wziąć w nich udział.
-Ja
to cię podziwiam – powiedziała Rosie, sącząc zimną Pepsi przez słomkę. – Mi
nigdy nie chciałoby się w ogóle tam iść, a co dopiero biegać.
Siedziałyśmy
w stołówce szkolnej, jedząc wykupiony obiad. Składał się on z mojego ulubionego
dania, a mianowicie kopytek ze śmietaną i cukrem. Drugie w kolejce było
spaghetti, którego nie umieścili w szkolnym menu. Gdyby było, wykupiłabym chyba
wszystkie obiady na cały rok szkolny.
Była
to pierwsza przerwa, na której Amona z nami nie było. Powiedział, że musiał coś
załatwić i zniknął, co jakoś szczególnie mnie nie dziwiło.
-Wiesz,
to zależy od osoby. Wiele jest takich, co lubią się męczyć, ale też takie, co
najchętniej nie ruszaliby dupy sprzed telewizora. – Wytknęłam język w stronę
Rosie i nim zdążyły do niej dotrzeć moje słowa, wstałam, odnosząc talerze.
-Nie
jestem no-life’m!
-Wiem,
wiem, to było żartem.
Nienawidziłam
stać w kolejkach. Ludzie zachowywali się okropnie. Przepychali się, szturchali,
wyzywali. W tamtym momencie miałam okazję powąchać najsłodszy perfum świata od
stojącej przede mną rudowłosej dziewczyny. O mało nie zemdlałam.
Wychodząc
ze stołówki zaczepiła mnie Jinx, dziewczyna z mojej klasy.
-Nika,
masz zgodę. Jutro trzeba oddać ją trenerowi.
-Dzięki.
– Wzięłam od dziewczyny w niebieskich włosach kartkę i zginając ją na pół
schowałam do kieszeni spodni.
-Co
tam masz?
Poczułam,
jak ktoś obejmuje mnie w pasie od tyłu.
-Zgodę.
-Na
co?
-Biegi.
-Moja
zdolna dziewczynka. – Pocałował mnie w ucho i puścił. – Będę mógł przyjść i
popatrzeć?
-Jasne.
Możesz wziąć ze sobą Rosie, samej by się na pewno jej nie chciało przyjść –
westchnęłam.
-Zobaczę
co da się zrobić. Chodź, mamy chemię.
Gdy
doszliśmy do klasy zabrzmiał dzwonek. Weszliśmy do sali, gdzie zawsze było
strasznie zimno i gdyby nie ciepło bijące od ciemnowłosego chłopaka siedzącego
obok mnie to pewnie bym zamarzła.
Tamtego
dnia akurat zaczął szwankować dzwonek i raz, co raz zacinał się, uparcie chcąc
dzwonić. I akurat na chemii dzwonek ten zaczęli naprawiać, więc nie słychać
było nic prócz głośnego „dryyyyyyyyyyyyyń”. Siedząc tak w ławce czułam się
strasznie dziwnie, a po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać się, czy to nie oby
alarm przeciwpożarowy. Nikt nie mógł skupić się na zrozumieniu słów profesora.
W sumie to nikt nawet go nie słyszał. A gdy po upływie piętnastu męczących
minut zapadła błoga cisza, zaczęliśmy normalną lekcję.
Po
szkole Dagon przyszedł po mnie do domu. Spędziliśmy dzień na mieście, wariując.
Brakowało mi tego, nawet bardzo.
Cztery
następne dni upłynęły szybko i nic ciekawego się nie wydarzyło. O Abir nie
usłyszałam ani słowa, zresztą tak samo jak o Urho. Wciąż szumiało mi w głowie
pytanie, kim naprawdę był ten chłopak. Niestety zapowiadało się na to, że już
nigdy nie dowiem się prawdy.
Był
więc piątek, siedemnastego września. Od początku roku szkolnego upłynęły ponad
dwa tygodnie.
Dziwiło
mnie to, że Borys całe dnie spędzał u nas jak członek rodziny, a w nocy znikał
nie wiadomo gdzie. Zapytałam będąc w kuchni, gdzie tak znika, na co odparł:
-Każdy
ma swoje tajemnice, Nika.
Westchnęłam
tylko głośno i poszłam przebrać się w strój do biegania. W końcu za godzinę, na
szesnastą miałam stawić się w wyznaczonym miejscu gdzieś w głębi lasu
otaczającego nasz dom. W międzyczasie zadzwoniłam do Dagona.
-Hej,
będziesz?
-A
Amon będzie?
-Chyba…
-To
będę, ale mnie nie zobaczysz.
-Ej!
-Muszę
już lecieć – odparł pośpiesznie i usłyszałam sygnał zakończonego połączenia.
Pół
godziny przed szesnastą zameldowałam się u trenera o dziwnym nazwisku – Tupak a
następnie udałam się w poszukiwanie kogoś znajomego. Wszyscy, Wszyscy osób było
dużo, biegali we wszystkie strony rozwalając specjalnie, lub niespecjalnie,
taśmę przyklejoną do drzew, która miała wyznaczyć nam trasę.
Na
Rosie natknęłam się… przy bufecie. Na jej widok parsknęłam śmiechem.
-Hej,
zostaw coś innym.
Dziewczyna
spojrzała w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami, lecz gdy mnie rozpoznała
uśmiechnęła się i odeszła od stolika z jedzeniem.
-Nikt
nie je a szkoda, żeby się zmarnowało. Poza tym sportowcy muszą dbać o linię,
czy coś takiego. – Machnęła ręką i wyrzuciła do kosza na śmieci plastikowy
kubek z napisem „Coca Cola”. – Cóż za strzał.
Westchnęłam
rozbawiona zachowaniem mojej koleżanki, po czym rozejrzałam się.
-Amon
z tobą nie przyszedł? – spytałam zaniepokojona.
-A,
no właśnie, niespodzianka! Ruszyłam cztery litery sprzed telewizora i przyszłam
sama!
-Więc
Amon…
-Tu
jesteś! – zawołał ktoś za mną.
Odwróciłam
się i ujrzałam ciemnowłosego chłopaka. Uśmiechnęłam się radośnie, lecz gdy
zobaczyłam, kto stoi obok niego, uśmiech zniknął mi z ust.
-Abir
– syknęłam.
-Spotkałem
ją po drodze i pomyślałem, że może… - zaczął Amon, uciekając wzrokiem i
przejeżdżając ręką po włosach z tyłu głowy, lecz gdy zorientował się, że
zaczęłam powoli iść w przeciwną stronę zamilkł i podszedł do mnie.
-Znowu?
Znowu to samo? Abir chciała cię przeprosić i życzyć wygranej.
Przewróciłam
oczami. Nie chciałam znów zachować się jak idiotka więc wróciłam do Rosie i
Abir, obserwujące w milczeniu tę scenę.
Amon
dołączył do nas i szturchnął zniesmaczoną Abir w ramię.
-No,
więc, ten… - zaczęła, mrużąc słodko oczka – chciałam cię przeprosić za kłopoty
ostatnim razem.
Uniosłam
brew.
-Wybaczcie,
ale muszę iść kogoś poszukać. Rosie, pomożesz mi? – Pociągnęłam ją za łokieć,
nim zdążyła odpowiedzieć.
Gdy
już oddaliłyśmy się od Amona i Abir, dziewczyna zapytała:
-Była
już między tobą a tą lalą jakaś spina? Czemu mi nic nie mówiłaś?
-A
czemu ty nie mówisz mi o tobie i Zavebe?
-Bo…
Ech, nie ważne, dobra. Kogo chciałaś poszukać?
-Dagona.
-Nie
widziałam go tu, może zapomniał czy coś…
-Hej
wam! – Jak na zawołanie przed nami pojawił się jasnowłosy chłopak,
-Czyli
jednak się nie ukrywasz? – spytałam, na co Dagon jedynie się uśmiechnął.
-Hej,
Nika, a Zavebe nie będzie?
-Chyba
nawet nie wie, że mam biegi.
-Lepiej
do niego zadzwonię. – Dziewczyna wyjęła czarny telefon z torebki i w tym samym
momencie z głośników rozbrzmiał głos:
-Uwaga!
Licealistki proszone są na start!
-Trzymajcie
kciuki! – powiedziałam i pobiegłam na start.
Rozgrzałam
się szybko i ustawiłam na linii wykonanej z taśmy klejącej.
-Na
miejsca, gotowi, start!
Usłyszałam
strzał z pistoletu i wystartowałam razem z ośmioma innymi dziewczynami z
naszego liceum. Znałam tylko jedną z nich – Jinx.
Trasa
na początku była dość łatwa. Udeptana ścieżka, którą szłam zazwyczaj do miasta,
prowadziła prosto i biegło się nią beza problemów. Jedyną wkurzającą rzeczą
były gałęzie drzew czy krzaków, drapiące ciało.
Potem
trasa skręcała w lewo, gdzie biec musiałyśmy przez ściółkę i wystające z ziemi gdzieniegdzie
konary. Szło mi dość dobrze z racji, iż często tu biegałam.
Przed
przejściem do innego terenu jedna z dziewczyn potknęła się i jej koleżanka
musiała pomóc jej wrócić, dzięki czemu zostałyśmy w siódemkę.
Cały
czas starałam się biec w tym samym tempie, co dawało mi przewagę, ale też w
pewnych momentach zostawałam w tyle.
W
połowie drogi byłam daleko przed dziewczynami, więc przyśpieszyłam, by nie
mogły mnie już dogonić. Biegłam tak zmęczona i zmachana, gdy nagle zza drzewa
wyskoczył… Zavebe. Nie zdążyłam wyhamować i wpadłam z krzykiem na chłopaka.
Runęliśmy na ziemię tak, ze znalazłam się na nim przygniatając go.
-Wybacz
– pisnęłam, wstając niezdarnie – muszę iść.
-Nie!
– Chłopak zatrzymał mnie, łapiąc za łokieć – szybko, porwali babcię!
Stałam
tak chwilę, wpatrując się w Zavebe.
-Żartujesz,
prawda? – spytałam z wahaniem.
-Nie!
Chodź, szybko! – zawołał spanikowany, ciągnąc lekko w stronę domu.
Przeklęłam
w myślach i warknęłam:
-Znowu
coś nie tak, do cholery, nie wyrabiam już!
-Chodź!
-Zawołajmy
może Amona i Dagona, pomogą nam. – Chciałam już odwrócić się i iść na start,
lecz Zavebe pociągnął mnie za ramię i odparł:
-Nika,
nie ma czasu! Oni mogą zrobić coś babci!
Zamilkłam
i pobiegliśmy jak najszybciej się dało.
Gdy
z daleka ujrzałam nasz dom, przeraziłam się. Drzwi były wywarzone a okna powybijane.
Wbiegłam szybko do domu. I ujrzałam tam chaos. Wszystko było zniszczone.
Telewizor leżał w kawałkach na podłodze, kanapa była porozrywana, naczynia w
kuchni leżały rozbite na podłodze, ściany przesiąknięte były zapachem dymu a
gdzieniegdzie widać było przypaloną tapetę.
Zamarłam,
gdy poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Gdy odwróciłam się, z ulgą
dostrzegłam Borysa. Miał on krew na koszulce, choć jego rany były niczym
draśnięcie szpilką. Po chwili nie było ich już w ogóle. Widać było, że opadał z
sił po walce, lecz nie przejmował się sobą, bo wciąż poważał:
-Muriel…
A
gdy spojrzał na mnie swymi załzawionymi oczami odparł:
-Broniłem
jej, ale nie dałem rady. Nie miałem z nimi szans…
-Z
kim? Co się stało? Dlaczego babcia?!
-Broniłem
jej, broniłem… - powtarzał, jakby majaczył.
Podbiegłam
do Zavebe i złapałam go za ramiona.
-Co
się tu stało?!
-Włamali
się do domu, gdy tylko wyszłaś. Nie znam żadnego z nich, a było ich tam pięciu.
Upadli. Walczyliśmy z nimi, ale porwali babcię i znikli… - odpowiedział
zrozpaczony.
Upadłam
na kolana, nie zważając na szkło, wbijające mi się w kolana. Spojrzałam bez
wyrazu na krew spływającą z moich kolan na biały dywanik, po czym ukryłam twarz
w dłoniach przeklinając siebie.
Wtedy
usłyszałam czyjś głos:
-Nika,
przyjdź do mnie, to oddam ci babcię…
Zerknęłam
na zdezorientowanego Zavebe, którego głos rozbrzmiewający w całym domu wyraźnie
przeraził.
-Co?
– szepnęłam.
-Pamiętasz,
gdzie była Rosie? Czekam do wieczora.
I
zapadła mrożąca krew w żyłach cisza.
Rozpoznałam
ten głos. Głos, który sprawiał, że moje ciało przeszywały dreszcze.
-Co?
Gdzie była Rosie? – spytał Zavebe.
-Nie
ma czasu, potem ci wyjaśnię. – Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę
wyjścia.
-Hej,
Borysie, nie idź za nami. Zostań tu, lub wróć na górę, by się uspokoić.
I
wyszliśmy.
Zaprowadziłam…
brata, tak, już nauczyłam się być jego siostrą. Więc zaprowadziłam go przed
ruinę, gdzie kiedyś Asbiel przetrzymywał Rosie. To tam właśnie dowiedziałam się
o aniołach.
-Co
to za rudera? – spytał, patrząc na ruinę.
-Tu
Asbiel trzymał kiedyś Rosie.
-Ale
ona nigdy…
-Nie
pamięta tego – przerwałam mu – na szczęście. To stąd mam tę bliznę. – Pokazałam
mu prawą dłoń.
-Więc
chodźmy.
-Nie
– zaprzeczyłam.
-Co?
-To
moja sprawa. Moja i jego – odparłam i stanowczym krokiem, ze złością w oczach
wkroczyłam w mrok.
P.S
Kurde, dopiero teraz ogarnęłam , że wcześniej wrzuciłam dwa rozdziały naraz... Teraz już to rozdzieliłam + wrzucam zaraz od razu nowy rozdział.